Z KRONIK ŻYCIA HIDA



14.09.2006: 001

- ta historia zaczyna sie w biegu, w najszybszym biegu w jakim ostatnio uczestniczylem. Tak wiec biegne i biegne i juz padam. Wychodza ze mnie londynskie imprezy, splywaja mi po plecach i sciemniaja obraz, czuje, ze zaraz umre. Przysiegam, przysiegam, ze jak zdaze na ten samolot to juz zawsze bede na lotnisku 5 godzin przed lotem. Plizz. Juz widze jak pije z chlopakami zalamany, ze nie zdazylem na samolot, na ktory czekalem od dwoch lat. Nie no, nie wierze, ze to sie dzieje, gdzie ta pier... bramka 34!!!??? Kto zaprojketowal to Heathrow, gdzie sa znaki??? Jak by to bylo w Polsce juz by byli na wady.pl - tymczasem moje wakacje sa bliskie konca przed ich rozpoczeciem. Nie, nie, nie, tak nie bedzie, dwa lata w tym zakichanym Londynie to stanowczo za duzo. Wypluwam pluca, moja sportowa kondycja to juz tylko jakis zart. Na pewno bedzie opozniony, wlasnie co ja sie martwie, samoloty zawsze sa opoznione jak koncerty. Za duzo do zaplanowania, zeby komus sie wkoncu udalo na czas. Ten powiew wmowionego spokoju dodaje mi sily i juz mi obojetne, ze mam mokre ciuchy, a twarz czerwiensza od Winnetou. Jest, nie, nie no jest, 34 jak byk, upragniona bramka 34, wybieram bramke 34;) Pani zamyka bramke mi przed nosem, no to ja krzycze, ze ja musze, ze to ich wina bo nie ma oznakowania. A ona do mnie - spokojnie, "spokojnie, prosze ustawic sie do kolejki, mamy 40 minut opoznienia". Jeeeest. "Ja znow wiedzialem, ze tak bedzie".





15.09.2006: 002

- lece sobie lece, a micha mi sie cieszy jak nigdy. Ogladam sniezne gory Grenlandii i dyskutuje z Pania z fotelu obok. Angielka na emeryturze, leci sobie do LA, a potem do NY, kurcze, a mojej Mamci z emerytury to na zycie ledwo starcza ('bo to Polska, nie elegancja Francja'). Szepce mi dyskretnie, ze ona jak i reszta Anglikow jest zalamana imigracja, ze my Polacy to jeszcze spoko, ale ci Muzulmanie... No wlasnie, ciezko mi sie ustosunkowac do tego wszystkiego. Nie moj kraj, nie komentuje wiec. Spie sobie. Budze sie juz nad USA, pierwsze moje zdanie: 'k..., nawet chmury maja jakies wieksze'. Na lotnisku luz, zdziwieni, ze mam wize ponad 9 lat i pierwszy raz przylecialem - 'Panie, ja nie mam czasu tak daleko tu do was latac' - jeszcze bardziej zdziwieni.
Jade sobie wiec juz busikiem do Hollywood. Podoba mi sie kolorystyka zabudowy i roslinnosc, bardziej mi to wyglada na Meksyk niz Stany. Wiadomo, ze dla ludzi jezdzacych po swiecie moje opisy beda smieszne, ale coz. Ja wychowalem sie na polskiej rencie i emeryturze i zachwycam sie swiatem, a co, wolno mi.
Dojechalem do hostelu, wrzucilem bagaz do pokoju i od razu wylot na 'miasto'. 20 metrow dalej, Hollywood Boulevard, jaaaaa! patrze na te gwiazdy na ziemii, jaaaaaaa! ja naprawde tu jestem, jaaaaaaaaaaa! 'to sie porobilo'.













16.09.2006: 003

- Mieszkanie ciezej znalezc niz w Londku, nie ma Turkow na rogu z ogloszeniami, pierwszy raz w zyciu mi ich brakuje;) Hotele drogie, a pokoj wynajac mozna na minimum rok. Hmm zostane na razie w tym hostelu i zobaczymy co sie stanie dalej, jestem na wakacjach, nie chce mi sie myslec, niech sie wszystko toczy samo.



17.09.2006: 004

- Przedostatnie marzenie jakie mi zostalo do spelnienia zaliczone! Sprobowalem dzisiaj wreszcie surfingu. Meeega. Choc o wiele trudniejsze to niz sie spodziewalem. Jezdze na snowboardzie i myslalem, ze nie bedzie problemow z surfingiem, a tymczasem to jednak troszke inna bajka. Ale 'ten kto sie poddaje raz na zawsze w miesjcu staje'. Oczywiscie poszedlem na tak zwany przypal, bez pianki czy koszulki, pozdzieralem cala klate od wchodzenia na deske, dodatkowo poparzylem glowe od slonca, co prawda mialem krem z filtrem, ale zapomnialem, ze slonce poza plaza tez opala. W zwiazku z tym wszystkim czekam na zagojenie ran, aby znowu wskoczyc na fale. Poznalem w wodzie mega zioma - Dmitry, Rosjanin, mowi ze nie widzial nikogo kto tak zawziecie walczy z morzem pomimo braku umiejetnosci, hehe, to ja. Dmitry ma jakies firmy budowlane w San Francisco i tu w LA, i jest rozesmianym szczesliwym gosciem. Zabral mnie do jakiegos ekskluzywnego klubu fitnessopodobnego, gdzie odnowilem swoje sily, a potem poszlismy na sushi. Jadlem to raz w zyciu, kiedy dzielilem studio z panem Staszkiem Sojka i on zamowil taki obiad, pamietam, ze po dwoch surowych rybkach oddalem mu swoja porcje. Tym razem jednak okazalo sie to nadzwyczaj dobre, nawet jedzenie paleczkami wychodzilo mi lepiej niz Czarnej Mambie w Kill Billu. Dmitry nakupil goracej sake i po dwoch butelkach caly bar umial mowic 'na zdarowie', a kucharz pijacy z nami pokazywal wschodnie style walki. Oj dzialo sie dzialo.







19.09.2006: 005

- Chyba mam udar sloneczny, dodatkowo zaczynam odczuwac zmiane czasu, spie i spie po 15 godzin dziennie juz drugi dzien. Wychodze jedynie na Hollywood Blvd na jedzenie. Pelno tu ludzi 'niestandartowych' takich jak na Camden Town w Londku czyli lekko z Marsa. Ale to wlasnie wolnosc, u nas mowiono by na nich czorty, czy jakos tak, hehe.





Wykrecilem jedyny numer telefonu jaki mialem, do Pani Konsul Kulturalnej. Poprosilem o pomoc w znalezieniu jakiejs praktyki - ostatnie moje marzenie to zobaczyc jak robia filmy w HLWD. Chcialbym sie jeszcze doszkolic zanim sie wezme za moj film, bo nie chcialbym zrobic czegos slabego, tudziez sredniego. Cale moje zycie nauczylo mnie co prawda, ze liczyc moge tylko na siebie, ufac tylko Mamie, a do wszystkiego musze dochodzic samemu. Nikt mi nigdy nie dal nic za darmo, malo kto mi w zyciu pomogl, zawsze bylem sam jak palec i nauczylem sie osiagac wszystko wlasnymi metodami. Wyjatek oczywiscie stanowi moja ukochana Mama i moj niestety niezyjacy najlepszy przyjaciel. Aczkolwiek owej Pani podobaly sie moje rzeczy i widze, ze probuje mi pomoc, za co jej chwala.





20.09.2006: 006

- Dalej spie. Wyskoczylem tylko po poludniu do Universal Studios, ale braklo mi pieniedzy na wejscie, bo jedyne wejsciowki sa roczne. Szkoda, ze nie zrobili dozywotnich.





Pojechalem wiec zobaczyc slynne Downtown. No ale co, wiezowce, wiezowce, wiezowce, jak kogos jaraja wiezowce to mu sie spodoba.




A tu patrze, a tam STAPLES CENTER! Od razu podbilem do kasy i czy sa bilety na Lakers i kiedy sie sezon zaczyna, ale Pan mnie uspokoil, ze mecze sa juz w pazdzierniku i bilety sprzedaj od 11go. Oj jojoj, ide na sto procent. Mecz NBA, to bedzie cos, jako zapalony koszykarz nie moge tego opuscic.




Chcialbym tez isc na baseball i futbol amerykanski no ale zobaczymy jak to bedzie. Wrocilem do hostelu i wzialem sie za tlumaczenie moich scenariuszy. Jutro musze juz jechac nad ocean bo nie wytrzymam.





21.09.2006: 007

- Obudzilem sie juz po poludniu, skora mi schodzi z twarzy. Przeistaczam sie. Jedzac chinska zupke poznalem dwie Japonki. Na-dzo-i, Na-oko oraz ich kumpel Ju-iczi, super ludzie, ale imiona to musza sobie zmienic. Jutro ide na wycieczke do Bel-Air i Beverly Hills, aby choc z daleka zobaczyc chaty, ktorych nigdy nie zobacze z bliska.



24.09.2006: 008

Ta wycieczka po Bel Air to lipa. Nie wiem sam po co na nia poszedlem. Co to za bzdura ogladac bramy domow i sluchac co jest za nimi. Wszystkie domy sa odgrodzone wysokimi murami i zywoplotami, wiec jedynie czasami mozna zobaczyc skrawek dachu. Co mnie rozbawilo jedynie to to, ze wrzucilem moja plyte do skrzynki pocztowej Danemu de Vito, hehe, niech se chlopina poslucha polskiego rapu, a co.

Pare chat przydrożnych











Myslalem, ze tutaj bedzie przewaga takich aut, niestety jezdzi ich juz niewiele, a duza czesc z nich wyglada jak ten ordzewialy dziadek.






25.09.2006: 009

Nie wiem czy to ja jestem juz takim zgredem czy to Hollywood juz mi sie znudzilo. W sumie to juz tu nie ma co robic. Gory obszedlem, dzisiaj ide po ten napis na wzgorzach, jutro do Universal Studios, w klubach i pubach bylem, Aleja Gwiazd chodze codziennie do sklepu, no i tyle, chyba przeprowadze sie nad ocean na dwa tygodnie i bede sie uczyl surfingu. Ostatnio zas probowalem swoich sil na Malibu Beach, ale nie moglem cos zlapac dobrej fali. Ale Malibu to jak na razie najlepsze miejsce do surfingu jakie znalazlem, fala jest dluga i lamie sie powoli, wiec mozna przeplynac za jednym razem ponad 500m.




Wieczorem po zachodzie slonca wszedlem do wody bo fale byly najwieksze jakie dotychczas widzialem, no i dostalem nauczke od oceanu. Fala zmiazdzyla mnie wrecz, nogami dotknalem tylnej czesci mojej glowy i myslalem juz ze mam zlamany kregoslup, ale chodze i plywam dalej choc mnie boli - respekt dla oceanu musi byc.
Zeby ukoic bol pojechalismy z Dmtrym znowu na sushi i po 5 butelkach sake dalismy naszemu kucharzowi ksywe Boss Tanaka.



Potem zabral mnie jeszcze do rosyjskiej restauracji gdzie standartowym napojem jest wodka, a standartowym kieliszkiem szklanka. Oj po tym wszystkim stwierdzilem, ze ja po prostu napilbym sie normalnego piwa ze sklepu gdzies na powietrzu. No i co? No i jedyne piwo jakie mozna kupic na sztuki mialo rozmiar jak widac ponizej. Tak wiec haslo "no to po piwku" przybiera tutaj jakze odmiennego znaczenia;)






26.09.2006: 010

Z nudow siadlem nad internetem i zaczalem rozsylac swoje demo do roznych ludzi, czy nie chcieli by Hida na planie zobaczyc, jako pomocnika czy tez praktykanta. Chcialbym cos porobic i pouczyc sie od nich, bo nie skonczylem zadnej szkoly filmowej, a nawet nigdy sie tym nie interesowalem. Teraz nie moge zaspokoic rzadzy nadrobienia tego wszystkiego. Rok na New York Film Academy kosztuje ok. 25 tys. funtow wiec moge zapomniec, zostaje mi liczyc na jakas dobra praktyke, albo dalej dochodzic do wszystkiego droga dedukcji oraz prob i bledow. Na ale co zrobic, jedni maja tak, a inni tak, 'nie ma co jojcyc' - uwielbiam to haslo, trzeba isc do przodu.
Poszedlem na wycieczke pod najbardziej rozpoznawalny symbol Hollywood czyli napis Hollywood;). Jakie to proste, zwykly bialy napis, zwykla czcionka, dochodze do takiego wniosku wiec: Aby miasto bylo atrakcyjne turystycznie, musi w nim byc jak najwiecej miejsc na tle ktorych mozna sobie zrobic zdjecie. Nikogo juz nie interesuje, czy ten zabytek ma 1000 lat czy 5. Jesli dobrze wychodzi na zdjeicu - to jest to. A nic tak dobrze nie wyglada na zdjeciu jak ten zwykly napisik. Musze namowic burmistrza Chrzanowa, zeby nam taki napis zafundowal;) Zaraz pod nim zbudowalbym park, w ktorym mozna by ogladac miniatury (aczkolwiek nie takie mini) wszystkich cudow swiata. I juz kazdy odwiedzajacy robi sobie 25 zdjec na dzien dobry. 12 z miniaturami, 12 z miniaturami i napisem w tle i 1 z samym napisem. To tak jak z muzeami figur woskowych, chodzac po calym Londynie robisz sobie 50 zdjec, a u Madame Tissot 60.






Zadzwonil telefon i poszedlem na rozmowe w sprawie pozycji asystenta rezysera. Film jak dla mnie idealny, tytul 'Butcher' czyli rzeznik, o bylym bokserze zbierajacym dlugi dla rodzin mafijnych, probujacym naprawic swoje zycie, co jak wiadomo na skutek charakteru tej roboty nie jest latwe. Duzo poscigow samochodowych i strzelanin. Oj to byloby dobre, popracowac przy takim filmie. No, ale nie wiadomo czy sie uda, bo ja nie mam pozadanego doswiadczenia (no ale jak ja mam je zdobyc skoro mi nikt nie da szansy;)
No coz.
Ide sie wyluzowac na przejazdzke limuzyna Hummera. Duzo szmapana, muzyka bardzo glosno, kilka telewizorow w srodku. Objazd Hollywood, nocny spacer po Beverly Hills, takie zycie byloby niezle. Mam nadzieje, ze jak juz je zezlomuja to wysla do nas na minibusy:)


Kolejna przyjazn polsko-rosyjska zawarta ;)






27.09.2006: 011

Postanowilem, ze jutro sie przeprowadzam nad ocean, juz tak mowie od trzech dni, ale kiedy sie budze to nie chce mi sie i tylko przedluzam pobyt o kolejny dzien. Ogladalem sobie najnowszy dokument o WTC i calym 9/11 - polecam wszystkim, niewiarygodne wrecz - tytul 'Loose Change 2'. Najlepszy jak na razie dokument ukazujacy inne oblicze tej tragedii. Kazdy musi zobaczyc i sam zdecydowac co myslec. Ten film jest darmowy i dostepny rowniez na google-video.

Wieczorem skoczylem tylko na zachod slonca do pobliskiego 'Canyonu' i tyle z tego dnia.








08.10.2006: 012

Mieszkam na plazy, wlasciwie to 50m od niej, sa palmy jest ladnie, pierwszy tydzien bylem chory. Bedac chory, widzac palmy w upalnym sloncu trafia mnie szlag. Jak mozna byc chorym w takim upale? Przypomina mi sie dziecinstwo kiedy choroby ukladu oddechowego napastowaly mnie z zaskakujaca czestotliwoscia. Takie chuchro maly Hid, zawsze przeziebiony. Nie chcialo mi sie nic z tego powodu, lezalem i ogladalem filmy, przejrzalem filmy, ktore kiedys mi sie srednio podobaly, a teraz sa moimi najlepszymi. No ale kiedys sie nie interesowalem filmami, a teraz zglebiam kuchnie filmowa na maksa. Pamietam, ze nie ogladalem filmow Stanleya Kubricka tylko dlatego, ze nie podobalo mi sie jego nazwisko, teraz wprost podziwiam tego zioma. Pulp Fiction, do dzis nie rozumiem jak ten film mogl mi sie nie spodobac, teraz jest w mojej pierwszej dziesiatce. Zastanawiam sie co by bylo gdyby Tarantino zamiast dac Oliverowi Stone'owi Urodzonych Mordercow dal mu Pulp Fiction, jak wtedy wygladalyby te dwa filmy. Czy Oliver zrobil by lepsze Pulp Fiction, a Quentin lepszych Natural Born Killers? Czy wogole da sie zrobic te filmy lepiej skoro sa tak dobre? I tak leze, ogladam i sobie gdybam w nieskonczonosc.
A moj widok z okna jest ponizej.



Venice Beach jest pieknym miejscem, plywam na surfingu, tzn. staram sie plywac, gram kosza na boiskach gdzie krecili 'Biali ludzie nie umieja skakac', ogladam skate'ow robiacych tricki w miejscu, ktore bylo inspiracja do sceny w Tony Hawk'u, zaraz obok sa dwa mury, na ktorych graffiti powstaje non stop. Srednio raz do dwoch razy dziennie caly mur jest pokryty nowa warstwa graffiti, takiego tempa to jeszcze nie widzialem, pomalowane sa nawet palmy przez oczekujacych na zamalowanie wlasnie konczonego wrzutu. Ekipy telewizyjno - filmowe potykaja sie o siebie, gosc o ksywie Umba Umba depta szklo za dolary, za nim tanczy ekipa break-dance'a, za nimi DJ skreczuje caly dzien, a posrod zamieszania ciemnoskorzy raperzy kraza z discmanami puszczajac i sprzedajac swoje plyty. Ogolnie spoczko. Jest tylko jedna sprawa, ktora nie daje mi spokoju, zauwazylem to juz w Hollywood, ale zapomnialem napisac. Mianowicie chodzi mi o ilosc 'Bum'ow', po naszemu bezdomnych, stojacych na kazdym kroku i proszacych o dolara. Nigdy w zyciu nie widzialem takiej ilosci bezdomnych w jednym miejscu. Nie moge tego zrozumiec, to ja przyjezdzam z Polski - biednego kraju do Ameryki, do LA, do symbolu amerykanskiego snu, bogactwa i luksusu, a tu na kazdym kroku biedni ludzie prosza mnie o pieniadze... Cos jest nie tak, wszedzie sa ogloszenia z praca, klimatyzacja w autobusach, silniki w samochodach maja po 6 litrow, a bezdomnych jest wiecej niz na Centralnym w WWA. Czy oni tutaj nie spelnili swoich marzen? Nie rozumiem tego na razie.






Tu mieszkam, w samym rogu.


A tu ciekawostka, skoro w Stanach wszystko jest takie duze to tak wlasnie wyglada 'gazeta' - format prawie A3 i zaledwie 378 stron. Moze sluzyc rowniez do samoobrony, jako kamizelka kuloodporna, tudziez paliwo do pieca na zimowe wieczory;)


W czwartek wracam do Hollywood. Bylem na spotkaniu w studiu post-produkcyjnym i pokazalem moje klipy. Gosc tylko mowil co chwila 'awsome, awsome man'. No i biora mnie na praktyke, ciesze sie bardzo, bede mogl sie uczyc od najlepszych, takie doswiadczenie to bylo moje marzenie, teraz sie urzeczywistnia co czyni mnie szczesliwym. Studio jest ogromne, wlasciwie to kompleks 10 studii, wlaczajac studio muzyczne wraz ze scena dla zespolu, wszedzie najnowsze Macintoshe, no po prostu pierwsza liga, nawet nie wiedzialem, ze takie studia istnieja. Najwieksze wrazenie zrobilo na mnie stanowisko w kinie na ok. 50 osob. Montujesz sobie film i ogladasz podglad na kinowym ekranie, ma-sa-kra, tyle powiem. No ale najbardziej to ciesze sie z tego, ze moje umiejetnosci montazowe zrobily wrazenie na nauczycielach w Londynie, a teraz robia wrazenie w Hollywood, czyli ze az tak cienki nie jestem i moze beda ze mnie ludzie. Aczkolwiek wiem, ze przede mna jeszcze dluga droga, duzo nauki i praktyki. Ale jak na amatora z malego miasta to nie jest tragicznie;)
W najblizszym tygodniu zaplanowalem tez wycieczki po studiach filmowych, wrzuce wiec jakies interesujace zdjecia. Pozdrawiam czytajacych.






13.10.2006: 013

Malo cos pisze bo i lekkie rozczarowanie tu przechodze. Caly dzien chodzac po ulicach Hollywood zastanawiam sie po co ludzie tak stoja w Polsce w tej kolejce po wizy. Tu nie ma w sumie nic czego by nie bylo u nas. No moze poza praca, ktorej brak jest obecnym utrapieniem naszego kraju. Ale jesli chodzi o sposob zycia, otacajace warunki, mentalnosc ludzka, to mnie ta Ameryka jak na razie niczym nie zachwycila, a wrecz zniechecila mnie do siebie. Ja tam wole jednak w Polsce. Wiadomo, duze auta, palmy, kolorowe neony, pelno klubow, ale co z tego, kiedy nie istnieja zadne inne wartosci. Moze i nie powinienem oceniac USA przez pryzmat LA czy Hollywood, moze gdzie indziej jest ladniej, czysciej, lepiej.. moze. Moze tak naprawde nie widzialem jeszcze calego piekna tego kraju, ale wiem jedno, ze mieszkac bym tutaj chyba nie potrafil. Za bardzo moze jestem przywiazany do swojego kraju pomimo jego wszelkich wad. Bylem dzisiaj znowu na wieczorze komediowym. Zas w kolko wyzywali i nabijali sie z ludzi w pierwszych rzedach, no OK, takie maja poczucie humoru, ale oprocz komika i dwoch amerykanow na sali nikt sie nie smial, tylko kazdy kiwal glowa z zalem i szeptal 'co za idioci'.
Ale za nim wrocilem do Hollywood bylo pozegnanie z oceanem w Venice. Fale niestety zmalaly i nie bylo sensu czekac na nowe. Pojezdzilem na rowerze po wybrzezu, a wieczorem palac cygaro jak zawodowy karciarz przegralem pieniadze w teksanskiego pokera. To mial byc trening przed Vegas, teraz juz wiem zeby nie grac wogole, oj Hidzie Hidzie, takis stary a taki glupi... Ale sama zabawa byla dobra, hehe.
Ponizej dokumentacja zdjeciowa.

Najlepszy rower na jakim jezdzilem - 'low rider' - dobry pomysl na produkcje w Polsce, u nas nie ma takich, a zrobilyby kariere na pewno


Santa Monica Pier


'Let me ride'


Juz niedlugo nie trzeba bedzie chodzic...


Wielki Szu i jego zly dzien







15.10.2006: 014

A niedziela jak to niedziela. Pojechalismy z Dmtrym grac w pilke na stadion UCLA. Byl mecz Argentyna - Rosja, ja oczywiscie bylem z Argentynczykami bo pilke nozna znam jedynie z gry komputerowej - po prostu nie jestem asem no... Po zaliczeniu asysty rozwalilem buta i zostawilem zapalencow samym sobie. Udalem sie na obchod po UCLA. Kurcze, zeby nasze uczelnie tak wygladaly, ta szkola robi wrazenie. Ilosc zajec, kursow jest niesamowita, mozna robic wszysko co przyjdzie do glowy, chcesz trenowac kendo - jest Kendo, chcesz tanczyc Salse - jest Salsa, chcesz mierzyc muchom skrzydla - idziesz i mierzysz, chcesz byc krawcowa - ok, ok , zagalopowalem sie, chodzi mi o to, ze jest tego cala masa. Chcesz byc kosmonauta - ciii.






Po meczu wymyslilismy, ze pojedziemy sobie zapalic cygara pod znaczek Hollywood. Moze i wygladalismy jak idioci z tymi cygarami, ale kogo to obchodzi, my sie bawilismy dobrze;) Polak-Rusek dwa bratanki - tylko nasze rzady jakos sie lubia.




Tutaj to ja wygladam ja prawdziwy Rusek ;)


Zdrowko!





16.10.2006: 015

No i jesli jeszcze nie masz tej plytki.......






19.10.2006: 016

Ludzie mowia, ze w zyciu stracic cel mozna dwa razy - raz jesli nie spelnisz swoich marzen i czujesz sie rozczarowany, a drugi raz kiedy je spelnisz i nie wiesz co masz ze soba zrobic. Poplywalem na surfingu co bylo moim przedostatnim marzeniem, a wczoraj i dzisiaj spelnilem ostatnie marzenie jakie mialem do spelnienia, czyli zobaczylem jak sie kreci filmy w Hollywood. I nie czuje sie wcale rozczarowany, nie czuje, ze moje zycie stracilo sens - ja czuje sie dobrze, czuje sie jakby mi wielki kamien spadl z serca, czuje sie szczesliwy. Filozofia mojego zycia sprawia, ze potrafie sobie powiedziec dosc, nie odczuwam nieustannej zadzy typu 'wiecej i wiecej'. Wreszcie moge sobie dychnac, siasc na fotelu, ogladnac telewizje, przeczytac ksiazke - ja wreszcie mam CZAS. Moge wrocic sobie spokojnie do Polski i zajac sie swoim hobby. Tak sie sklada, ze tym hobby jest krecenie filmow;) Ale nie ma w tym juz zadnego pedu, nie ma pogoni, nie ma musu, jest czas i jest radosc. I choc ten film nie jest jakas wielka produkcja, to nie narzekam, nie jestem zachlanny, jest dobrze. Bylem w ekipie oswietleniowcow, jutro zaczynam prace przy kolejnym filmie, gdzie mam byc asystentem montazysty, a w weekend pomagam przy kreceniu teledysku jako asystent producenta. Zycze wszystkim spelniania swoich marzen.

Zdjecia byly w studiu, ktore specjalizuje sie wylacznie we wnetrzach szpitalnych i 'pogrzebowych'







21.10.2006: 017

Wrocilem wlasnie z planu teledysku dla niezyjacego juz J Dilla, ale funkcja PA, ktora mi powiezono nie zachwycila mnie zupelnie, wrecz zdenerwowala;) PA czyli Production Assistant to po naszemu 'przynies, podaj, pozamiataj, a jak krecimy to wyjdz i pilnuj drzwi', hehe i oni chcieli Hida w to ubrac, nie ma mowy, odmowilem po pierwszym dniu. W mysl mojej zasady 'albo gram w pierwszej lidze, albo nie gram wogole', 'musze grac ataku i zdobywac gole, albo to pier...' nie moge patrzec jak goscie psuja zdjecia, a mi kaza pilnowac im drzwi. Ale przynajmniej zobaczylem jak sie robi teledyski w LA, w sumie my w Polsce nie mamy sie czego wstydzic, oni tylko maja wiecej hajsu, ale to jest jedyna roznica. Nasz kraj grubo powinien sie zastanowic nad wszelkimi mozliwymi ulgami podatkowymi dla przemyslu filmowego, bo potencjal jest, ale 'bieda kladzie ludzi na wznak'.
Przez ostatnie dni po skonczeniu pracy nad krotkometrazowym 'Million Dollar Xanadu' robilem na planie komedii romantycznej 'Good Dick' rezyserowanym przez aktorke polskiego pochodzenia Marianne Palke. Fajny scenariusz, duzo polskich akcentow (glowny bohater gra Polaka) aczkolwiek nie realizowalem sie tam nalezycie, wiec postanowilem skupic sie na pisaniu, zamiast sie tam 'marnowac'. Zreszta w tym tygodniu mam juz isc do tego studia montazowego robic jakis projekt bo powiedzieli, ze mam za duze umiejetnosci na praktykanta i chca mnie wtracic do jakiejs produkcji, niech im bedzie, ale ja mam duzo pokory w sobie i w sumie bardziej chce sie uczyc niz robic. 'Damy rade'

Ponizej pare zdjec

Konkurencja konkurencją, parking parkingiem.


Widok z pod AFI







22.10.2006: 018

Nie moge uwierzyc, ze to sie stalo. Jestem zly i ubolewam nad moim roztargnieniem. Obudzilem sie i zorientowalem, ze zapomnialem przedluzyc mojego pobytu w hostelu, pomimo, ze ten sam blad popelnilem 2 dni wczesniej. Wtedy sie udalo, tym razem nie. Braklo wolnych miejsc i musze sie wyprowadzic na 1 dzien. No szlag by trafil. Ale nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo. Zostawilem caly bagaz w hostelu i zabralem tylko podstawowe ubranie, kosmetyki i laptopa. Razem z Alessandro - kumplem z Wloch, ktorego poznalem w Venice, a ktory wlasnie sie wprowadzil na 1 dzien, poszlismy z tej okazji na piwko. Po piwku poszedlem z nim na stacje autobusow bo chcial sobie sprawdzic godzine jutrzejszego wyjazdu do San Diego. Stacja autobusow mniejsza niz w Chrzanowie, ale co tam, kazdy pewnie ma samochod. A tu nagle podjezdza autobus do Las Vegas! W ciagu pol sekundy zapalila mi sie czerwona kontrolka i tym sposobem jade sobie wlasnie przez pustynie do miasta, ktore nie zasypia. Oj juz czuje, ze bedzie sie dzialo;) Jutro powrzucam zdjecia o ile nie zastawie aparatu w kasynie, hehe.







24.10.2006: 019

No i jestem. Jestem sobie w Las Vegas. Czestotliwosc spotykania Bumow (bezdomnych proszacych o dolara) zmniejszyla sie do 1bum/75metrow; dla porownania wspolczynnik ten wynosi w Hollywood 1B/50m, w Venice 1B/40, a w poludniowym LA 1B/15m. Jednym slowem Bum to najpopularniejszy zawod w Ameryce. Ale mniejsza z tym. Jestem sobie w tym Vegas i szczerze mowiac szczeka mi opadla. Nie wiele rzeczy robi na mnie wrazenie, ale Las Vegas zrobilo. Pani producent z ostatniej produkcji mi mowila, zebym tam nie jechal bo jest beznadziejnie i tylko utwierdza sie we mnie typowe odnosnie Amerykanow stereotypy, czyli ze wszyscy plytcy i prozni. Ale mnie sie podoba. Nie patrze na pijanych Amerykancow trwoniacych zielone; bawie sie, podziwiam budynki i ich oswietlenie, spaceruje sobie tu i tam. I tak spacerujac sobie w pierwsza noc kiedy popatrzylem na zegarek byla 5 rano. To co mi sie podoba to odtworzenie charakterystycznych miejsc na ziemii, takich jak piramida, sfinks, Venecja, Paryz, wieza Eifla (nie wiem czy tak sie pisze), luk triumfalny, statua wolnosci, wiezowce Nowego Jorku i kilka innych arcydziel, ktorych pewnie nie rozpoznalem, bo dotychczas bylem w niewielu krajach (za to na mapie bylem wszedzie bo geografia to moj ulubiony przedmiot no i wkoncu jestem magistrem turystyki miedzynarodowej jakby nie bylo;). Miasto to zuzywa wiecej pradu przez noc niz cala Polska w ciagu roku zapewne, ale chyba nikt o to nie dba ze wzgledu na bajonskie sumy plynace z hazardu. Tak wiec (zawsze na polskim pani mowila nie zaczynaj zdania od 'tak wiec', ale moja odpowiedz brzmiala: 'skoro inni mogli tworzyc jezyk polski przez lata to dlaczego ja nie moge teraz?'), tak wiec (hehe) przeszedlem cale Las Vegas wzdluz i wszerz, bylem w wiekszosci kasyn i na wiekszosci atrakcji i chyba byl to na razie najlepszy punkt mojej wyprawy do USA. Podoba mi sie i jeszcze tu wroce.
Ponizej zdjecia, jest ich duzo, dlatego reszte umiescilem w dziale FOTY HIDA.












Czlowiek glupi, no ale co zrobic...



Ta wieza to kopia tylko nie kojarze ktorego oryginalu, albo Toronto, albo Berlin, nie wiem w sumie, w kazdym badz razie ta czerwona 'antena na gorze to wyrzutnia 'Thrill Shot', cos jak odwrocone bungee, oczywiscie musialem sie skusic. Jak tylko mnie zapieli w te pasy tak od razu zalowalem; nie dosc ze juz bylem na 200 metrach wysokosci to oni mnie chcieli wystrzelic na kolejne 50. No i wystrzelili. Nie oddychalem przez pierwsze 15 sekund, a obraz mi sie rozplynal, wszystkie miesnie i zeby mialem tak zacisniete jakby mnie prad porazil... oj ja chyba jestem juz na to za stary. Jak sie odbilismy juz trzy razy popatrzylem groznie prosto w oczy malemu Jose i poprosilem, zeby juz czasem nie wlaczal. Chyba zaczynam miec lek wysokosci.



Troszke wiekszy 'Profesjonal' ;)



Jak ktos ma ochote na szybki slub - 99 dolcow - 24h i sprawa zalatwiona.



Budynki ze zlota, a na ulicach prosza o dolary, ale jaja (czyt. ale paradoks)



Uwielbiam rekiny. W jednym kasynie jest akwarium.



A to najwiekszy ekran na swiecie. Caly czas mysle jaki klip bym pod to zmontowal;)))




Wokol tego kasyna w ksztalcie Nowego Jorku jest rollercoster. Oczywisice poszedlem - zszedlem mokry, ale nie zaluje, takie rzeczy trzeba w zyciu robic!



Widok z wiezy Eifla






Hotel i kasyno Bellagio, a przed nim przepiekne fontanny, ktore wraz ze swiatlami i muzyka tworza niepowtarzalne widowisko.






25.10.2006: 020

I znowu w tym Hollywood; juz mi sie znudzilo to miasto, jak sie uda to pojade jeszcze do San Francisco. Choc ten tydzien zapowiada sie ciekawie. Ide w trase po studiach filmowcyh: Paramount, Warner Bros i moze Universal (choc to bardziej park rozrywki), no i najwazniejszy punkt programu czyli mecz NBA Los Angeles Lakers. Tylko nie wiem co wybrac, tzn jakiego przeciwnika, Suns, Supersonics czy Timberwolves.Ale chyba najbardziej bym chcial zobaczyc Kevina Garnetta w akcji. Musze jeszcze posprawdzac sklady zanim sie zdecyduje.







30.10.2006: 021

Mam 'niechcice' - to nowy stan jaki wymyslilem, podobny do nerwicy, kor...cy, itp innych 'ic'. Ale, wczoraj wyczytalem w internecie, ze jest oto nowa choroba, ktora idealnie pokrywa sie z niechcica. Otoz dotyczy ona ludzi przepracowanych i w zwiazku z tym wyczerpanych, sa bole glowy i uczucie ciaglego zmeczenia. Glowa mnie w sumie nie boli, ale zmeczony czuje sie non stop i nic mi sie nie chce. Nazwa tej choroby przypomina nazwe skladu graffiti czyli ABCD, XYZ, cos w tym stylu, ja jednak ochrzcilem ja NIECHCICA, hehe dobre co? Czego to psychiatrzy nie wymysla, zeby tylko sprzedac nowe lekarstwa. To tak jak z ADHD, choroby nigdy nie bylo, ale teraz jest i leki na nia sprzedaja sie znakomicie. Przypomina mi sie ostatnia wizyta w muzeum psychiatrii, o ktorej zapomnialem napisac. Niedlugo dodam link do ich strony. Bardzo dobrze pokazane jak to psychiatrzy dostaja coraz wieksze dotacje, pomimo ze jako jedyni lekarze jeszcze nigdy nie uleczyli zadnego pacjenta. Jak ktos zwariuje to po nim. A chorob psychicznych przybywa. W kazdym badz razie jest to ciekawy temat jesli kogos interesuje sterowanie masami metodami public relations (propagandowymi) poprzez korporacje reprezentowane przez lobbystow w tym przypadku na przykladzie przemyslu farmaceutycznego. Ale moze zagrzebalem sie zbytnio, wiec przytocze 'prawdziwie' meski sposob na picie tekili podpatrzony na dzisiejszym wieczorze komediowym - goscie wciagneli sol do nosa, wypili tekile klasycznie, a cytryne wycisneli sobie do oka!!! Maa-saa-kraa.





01.11.2006: 022

Zapomnialem sobie zabrac maszynki do golenia do Vegas, bo wlasciwie to nie mialem nic ze soba jak wsiadlem do autobusu tam zmierzajacego. Efektem czego jest moja unikatowa obecna fryzura. Mianowicie rosnie mi broda. Jako, ze broda i wasy nigdy mi sie nie podobaly i pewnie nie zdecydowalbym sie na ich zapuszczanie, teraz jest jedyna w zyciu okazja zeby zobaczyc sie w brodzie, hehe, dalej nie moge w to uwierzyc, nawet to piszac, ale codziennie przed lustrem widze to i smieje sie 10 minut z mojego glupiego pomyslu. Na szczescie jestem w Californi gdzie jest to teraz najmodniejsza rzecz (choc dla mnie moda znaczy tyle co nic) wiec nie rzucam sie w oczy. Dodatkowo rozpoczyna sie Halloween i jakby co to jestem przebrany za brodacza;)))



02.11.2006: 023

Kumpela, ktora tu poznalem, studiuje na AFI i wkrecila mnie dzisiaj na zajecia. Byl pokaz filmu, ktorego od dawna poszukiwalem - nie znalem tytulu i kazdemu tlumaczylem tresc, ale nikt nie kojarzyl, w koncu dzis go odnalazlem. Chodzi mi o 'Delicatessen'. Film ten jest mistrzostwem swiata od strony technicznej i ma najlepsze na swiecie napisy wstepne - warto obejrzec. Po filmie bylo spotkanie z rezyserem Jean Pierre Janeut'em, mega spoko koles, zrobil tez Obcego 3 i Amelie. Zostalem jeszcze na zajecia z Hitchkocka i ogladalem 'Vertigo'. Ogolnie marzy mi sie chodzenie do takiej szkoly i czuje, ze kiedys to zrobie. Aczkolwiek cena jest jak na polskie realia zawrotna. Tymczasem zostaje mi dalsze doskonalenie sie samemu. Spoko, damy rade.



03.11.2006: 024

Wyszedlem na wycieczke do Paramount Pictures. Przed hostelem dlugi pochod protestujacych przeciwko wojnie, ida pod CNN, ktore jest za rogiem. Nie wiem juz co mam myslec. Spotkalem w Las Vegas Irakijczyka no i oczywiscie nie moglem wytrzymac, zeby go nie wypytac o ta cala sytuacje. Powiedzial mi, ze pomimo tego calego zla i przemocy, ktora sie teraz dzieje - bylo warto. Mowi, ze zycie bez rezimu Saddama jest nieporownywalne i ciesza sie za pare lat beda mieli demokracje. Pytalem wiec o te protesty ludnosci itd. Odpowiedzial, ze to wszystko jest inspirowane przez przywodcow duchownych, a ludzie sa tak wierzacy, ze dziecinnie prosto jest nimi manipulowac, wg. niego chodzi o utrate wladzy przez duchownych w miare rozwoju demokracji, a przez to rodza sie trudnosci ze zmuszaniem wszystkich obywateli do tej religii. Dobrze bylo uslyszec zdanie czlowieka, ktory tam mieszka, bo jesli mamy cos oceniac powinnismy znac obydwie strony medalu.





Dotarlem do Paramount Pictures. Akurat grupa, ktora miala byc ze mna, odwolala swoj przyjazd, w zwiazku z czym bylem tylko ja i dwoch przewodnikow - 'rany, zagadaja mnie na smierc' - se pomyslalem;) Ale w sumie bylo fajnie, oprowadzili mnie wszedzie gdzie sie dalo, bylem nawet w pokoju gdzie zamknal sie Howard Huges - dokladnie - Pan Aviator. Ogladajac to wszystko nasuwa sie wniosek, ze nic w filmach nie jest prawdziwe, a te 'nieprawdziwe' filmy obrazuja Ameryke ktora stworzyla swym mieszkancom wizje zycia w 'dobrym swiecie', i choc jest to ladna wizja, jest to tylko wizja. Niestety w zwiedzanych studiach nie krecono zadnego filmu fabularnego, a jedynie popularne seriale i show, ktorych ja niestety nie kojarzylem bo nie ogladam telewizji. Ale oczywiscie warto to wszystko zobaczyc, polecam jak najbardziej.








Sztuczne ulice z zamontowanym deszczem i efektem nocy.





Lawka z Foresta Gumpa.







05.11.2006: 025

Wieczorem wybralem sie na Long Beach. Pomimo nazwy tego miejsca nie zobaczylem jednak zadnej plazy. Jest to natomiast duzy port wypelniony jachtami i motorowkami, z ktorych chcialbym miec wiekszosc. Na starosc sprzedam wszystko co mam i kupie sobie taka motorowke lub jacht i na nim bede mieszkal i plywal sobie to tu to tam. Cos pieknego.
Zalapalem sie na ostatni kurs ROCKET BOAT, duza lodz w ksztalcie szybkiej motorowki. Nie wiem jaki silnik tam wsadzili i ile im palil, ale moc mial przepotezna. Ta lodz po prostu zap.....la - latala innymi slowy. Zobaczylem sobie wiec nabrzeze noca i Queen Mary - statek muzeum, taki Titanic, tyle ze nie zatonal.
Wracajac zatrzymalem sie jeszcze w Compton czyli terenie NWA. Szybko doszedlem do wniosku, ze bujanie sie samemu po tej dzielnicy noca, z wygladem turysty, nie jest najlepszym rozwiazaniem, hehe.









07.11.2006: 026

DZIS JEST WIELKI DZIEN
A to dlatego, ze od dziecka marzylem, zeby isc sobie na mecz NBA, no to dzisiaj ide.


6 godzin pozniej

No to dzisiaj bylem. Oj joj joj. No fajna sprawa trzeba przyznac szczerze. Na poczatku bylem trochu zly, bo mialem miejsce na samej gorze, ale w sumie czego sie spodziewac po najtanszym bilecie;) Szybko jednak znalazlem wolne miejsca w pierwszych rzedach wiec sie przesiadlem. Pierwsze wrazenie bylo takie jak na meczu pilkarskim, fajnie bo fajnie, ale w telewizji to wyglada lepiej. Po prostu w telewizji sa dobre bliskie ujecia i przede wszystkim dobry dzwiek z parkietu - mikrofony na obreczach robia wrazenie poteznych wsadow. Tymczasem na zywo, no to chlopaki graja sobie, wkladaja pilke do kosza raz za czas, ale nie ma to takiego 'efektu mocy' jak widac na ekranie. Na pierwszej polowie bylo tez strasznie cicho, moze to dlatego, ze to poczatek sezonu? Druga polowa na szczescie wygladala juz inaczej, zespol muzyczny gral przygrywki, a ja darlem sie ze wszystkimi DEFENCE (tu, tu) DEFENCE (tu, tu) i bylo dobrze. Najlepszym zawodnikiem byl Kevin Garnet, w sumie tez jego najbardziej chcialem zobaczyc. Kobe Bryant tak sobie, rewelacji nie pokazal, jakis taki wolny i te ruchy inne niz widzialem w TV. Ale Lakersi wygrali mimo wszystko. Na meczu byl tez Jack Nicolson i Chris Rock, ale... nie pogadalismy;)










08.11.2006: 027

W srode mialem isc do AFI (American Film Institute) na spotkanie z Davidem Lynchem, ale ogladajac polskie Wiadomosci, zapomnialem przykuc uwagi do zegarka. Spoznilem sie i nie wszedlem, kurde no... Polskie Wiadomosci potrafia wciagnac, ale jaja sie dzieja;) Za to po powrocie do domu spotkala mnie bardzo mila niespodzianka. Otoz moi dobrzy znajomi z San Francisco przyslali mi bilet, zebym ich odwiedzil. Jeeee! Bardzo chcialem tam leciec, a juz myslalem, ze mi to nie wypali. Wielkie dzieki dla WAS!!! I tym sposobem siedze sobie wlasnie w samolocie i jak zwykle sie boje. Niestety, ale cierpie na lekka aerofobie i boje sie latac samolotami, dlatego zawsze wybieram autobusy, no ale jakos to bedzie. Steward juz robi 'Scotch on the rocks' i moze sie wyluzuje. Nie boje sie w sumie smierci, bo dzieki temu co zrobilem nigdy nie zgine, ale latanie zawsze wzbudza we mnie emocje. Chyba dlatego, ze w samolocie dlugo spadasz wiec masz za duzo czasu do przemyslenia, ze zaraz zginiesz, a na dodatek w samolocie czesto ginie sie w plomieniach, co nie jest na pewno przyjemne. Co byscie wybrali jakby trzeba bylo: spalic sie w 2 minuty w 'upadlym' samolocie czy wpasc do wody jak w Titanicu i zamrzac stopniowo przez 25? Oto jest pytanie.



12.11.2006: 028

San Francisco jest mega. Podobalo mi sie bardziej niz LA. Wszystko jest blisko i ludzie chodza po ulicach (w LA wieczorami praktycznie nie widac pieszych). Pojezdzilismy po miescie, bylismy nad mostem Golden Eye, w Alcatraz, i przejezdzalem najkretsza ulica z posrod najkretszych ulic - Lomabrd Street. Slynne ulice San Francisco na prawde sa strome. Alctatraz daje do myslenia, nie jest to wymarzone sanatorium. Moi znajomi mieszkaja na malym osiedlu wyposazonym w spa, basen i silownie, wieczorami moglismy sie wiec dobrze odprezyc popijajac piwka w bulgoczacej wodzie. Oj to lubie. Tak wogole to mieszkalismy w Krzemowej Dolinie czyli miejscu gdzie sa wszystkie najwieksze firmy elektroniczno-komputerowe takie jak: Google, Yahoo, Intel, Oracle, Nvidia, Ebay, Nasa, itp, itd. Jakby sie sciepli to by sobie kupili niezla chate;) hehe. Wielkie dzieki dla Macka, Moniki i Maji za zaproszenie.







Slynne i strome



Widok z nad mostu Golden Eye





A wieczorkiem po zwiedzaniu relaksik jak trzeba



Alcatraz








Al Capone na zdjeciu wyglada jak grzeczny i porzadny gosc, no w koncu siedzial za podatki...



Slynna ucieczka z Alcatraz, wszystko pozostalo bez zmian, dokladnie tak wygladala nad ranem cela kiedy zobaczono ze komus sie wyszlo.







13.11.2006: 029

I zas w samolocie, nienawidze latac, juz to wiem na pewno. Ale zawsze mam tak w Boeningach 737, one chyba sa jakies 'dziadowskie' bo pamietam, ze zawsze jak lece tym modelem samolotu to tak sie czuje jakby on ciagle spadal. Na dodatek przed ladowaniem turbulencje tak silnie rzucily samolotem, ze w ciagu pol sekundy przechylilo nas gdzies o 30 stopni w jedna strone i nastepnie z duza sila samolot obrocil sie w druga strone. Widzialem juz na twarzach wszystkich - 'oho to chyba dzisiaj...'







14.11.2006: 030

Przybilem wiec do Hollywood po raz ostatni. Pierwszy dzien poswiecilem na zalegla wycieczke do Universal Studios. Wiem, ze zalowalbym jesli bym tego nie zobaczyl. Tam jest co robic. Plany sa imponujace, mozna zobaczyc gotowe sety z Wojna Swiatow, Szczeki i wielu innych hitow. Oprocz tego wiele atrakcji jak w parkach rozrywki, ale takich z pierwszej ligi. No nie ma co pisac o tym wszystkim, tu trzeba po prostu sie wybrac. Wiecej zdjec doloze w galerii - FOTY HIDA.





Sztuczne miasto





Sztuczna ulica


Sztuczny dom



A od tylu wyglada to tak



King Kong



Szczeki




Wojna Swiatow




Wodny Swiat



Wiadomo co



Dinos not dead



Plaża







16.11.2006: 031

Ostatni dzien to wyprawa do Venice Beach na surfing, niestety fale znikly, nie bylo sensu nawet probowac, wiec poplywalem jeszcze na zakonczenie w morzu i tyle. Pozegnalem sie z Hollywood z niekrytym zadowoleniem, ciesze sie nawet, ze lece do Londynu, a juz najbardziej sie ciesze, ze niedlugo do Polski. Teraz siedze na lotnisku, lekko podenerwowany jak zwykle, licze ze uspakajacz, ktorego wczesniej spalilem bedzie dlugo dzialal;) Kolejny wpis juz z Londynu.

Ponizej fotki z ostatniego dnia



Go home, hehe, to po prostu wystawa sklepowa w HLWD




Gosc chcial za to auto 100 kola papiera, ale to troche za drogo pomimo, ze furka jak sie patrzy z pelna hydraulika



Ostatnie spojrzenie na gwiazdki



Za spluniecie w metrze w LA jest 48 godzin spolecznych i 250 dolarow grzywny, czujecie?



Mega rower



A w Beverly Hills jak to w Beverly Hills, palmy i ferarki








19.12.2006: 032

No i po dwoch miesiacach tulaczki po Hameryce dotarlem z powrotem do Londynu, miasta ktorego tak nie lubialem. Pada deszcz, jest zimno, ale drugi raz w zyciu Londyn mi sie podoba. Jednak juz wole ten Londyn niz LA, choc brakuje tamtej pogody. Nie mam mieszkania, nie mam zadnej pracy, a kase cala wydalem, a jak. Nie przejmuje sie tym nawet przez sekunde, bo ludzie maja wieksze probemy w zyciu. Mam laptopa pelnego niespodzianek, jak ja to mowie. Wykonalem pare telefonow i pierwsze dni przespalem u mojego dobrego zioma Makarona na Hackney. Tydzien pozniej przeprowadzilem sie do Czapeczki, z ktorym mieszkalem poprzednio czas jakis, a tydzien temu wreszcie znalazlem sobie chatke. Jest to chatka doslownie, znajduje sie na ogrodzie duzego domu, jestem w niej odciety od swiata i czuje sie jak na wsi, idealnie wprost, ciezko o lepsza atmosfere do pisania. Wzieli mnie tez od razu do mojej starej pracy w kafejce internetowej gdzie siedze sobie wieczorami i przypatruje sie ludziom. Lubie ta prace, nie robie prawie nic, czytam sobie internet i poznaje ludzi z wszystkich stron swiata. Drukuje im CV i wypytuje o wszystko, najciekawsze postacie dodaje do moich opisow portretow psychologicznych potencjalnych bohaterow moich przyszlych filmow. Dogadalem sie tez juz z Inner Circuit, ze zrobie dla nich dwa klipy w styczniu. Tak wiec po miesiacu wszystko juz jest poukladane i zabawa dalej trwa. Czekam z produkcja klipow i sie bycze. Ostatnio dokonczylem jedynie projekt reklamy Polski, ktory zobilem pewnej nocy w hostelu w HLWD oraz napisalem scenariusz do mojego pierwszego filmu pt. 'TRESER' - bedzie to 10-15 minutowy szort, taka generalna proba przed moim pierwszym filmem pelnometrazowym. Chce w niej popelnic wszystkie mozliwe bledy, aby nie popelnic ich przy duzym projekcie. Jesli chodzi o gatunek tego filmiku to bedzie to taki kryminal - thriller. To tyle na dzis. Nie pisze codziennie bo to nie blog tylko kroniki. Pozdro 600



21.12.2006: 033

Wczoraj rano obudzilem sie z zaswiecona zarowka nad glowa, i stwierdzilem, ze musze jednak jechac na te swieta do Polski bo juz nie bylem 2 lata. Wywrocilem wszystko do gory nogami i juz jutro wyjezdzam. Jak czegos bardzo chce to nie ma dla mnie rzeczy niemozliwych. Ciekawe czy jest snieg. Oj pojechalbym na deske chociaz na jeden dzien. Ale jak znam zycie to przez pierwsze 5 dni bede sie wital, a przez kolejne 5 bede sie zegnal;) Oj bedzie sie dzialo na bank.



03.01.2007: 034

Polska tak jak przewidywalem - spotkania, witania, zegnania - jednym slowem niekonczace sie party;) Dobrze wreszcie zaliczyc swieta, zobaczyc sie z rodzina i znajomymi, powdychac lokalne spaliny, splunac chamsko na swoj chodnik i zanurzyc sie we wspomnieniach swego malego pokoju. Zaczalem coraz bardziej pracowac nad swoim drzewem genealogicznym, odszukalem stary grobowiec, porobilem duzo zdejc zwiazanych z moja rodzina i juz niedlugo zabieram sie za sklad, bo jak sie okazalo mam calkiem utalentowana rodzinke. Nie odwiedzilem wszystkich niestety, ale juz niebawem wracam na dluzej wiec sie nadrobi. Tymczasem Szczesliwego Nowego Roku.

Na mojej ulicy w Krakowie, to znaczy nazwanej po moim prapradziadku Jozefie Kremerze - patrz encyklopedia - a ja mialem miec napierwsze Jozek, bo ciocia mowila, tak ladnie po dziadkach (moj praprapradziadek, prapradziadek, pradziadek i dziadek nazywali sie Jozef Kremer - wszyscy tak samo), ale ponoc moj brat protestowal, ze sie nie przyzna nigdy do brata Jozka, hehe, no to mi tak dali na drugie i dlatego jestem Marek Józef Kremer







04.01.2007: 035

Zwloczony ponad 20 godzinna jazda samochodem dotarlem do mojej chtaki na wsi (Londyn - Wood Green;) Jako, ze INC wydaja plyte z opoznieniem, ja tez czekam i nie mam co robic. Prace przenioslem sobie juz tylko na weekend i caly tydzien mam wolny. Rozgladam sie na mandy.com za jakimis produkcjami, zeby sobie wskoczyc na plan tak jak w LA i porownac. Bylem tez na spotkaniu w nowo wydawanej polskiej gazecie w UK - Nowy Czas i moze poprobuje cos z pisaniem felietonow tudziez innych wynalazkow. A tak to zycie leci spoczko, czuje sie dobrze.



20.02.2007: 036

Zaczalem pisac felietony do gazety Nowy Czas. To juz chyba 5 gazeta dla Polakow w UK. Roznica polega na tym, ze w tej gazecie mozna znalezc artykuly pisane przez dziennikarzy tej gazety, pozostale gazety tylko skupuja informacje z agencji prasowych przez co po przeczytaniu jednej z nich nie ma sensu czytac kolejnych bo wszedzie jest to samo. Pomyslalem, ze dobrze bedzie wrzucic moje wypociny tutaj, zeby nie przepadly w 'recyclingu'.

Oto 'W zwolnionym tempie' vol.1

W ZWOLNIONYM TEMPIE 01
„Mam czas”

Są takie momenty, kiedy w niezauważalnych sytuacjach życiowych zanurzam się w bańkę mydlaną. Siedzę w tej bańce i widzę przez jej pryzmat otaczający świat. Wszystko zwalnia, zwalnia bardziej, staje. Mam czas. Mam czas na spotrzeżenie rzeczy zwykle nieuchwytnych, zwykle zbyt szybkich, zbyt krótkich. Leżę wyłożony na mojej wersalce, której Bozia nie dała wygodnego kształtu, ale dała rozmiar. Czytam gazetę z przed 3 miesięcy, zerkam na 14 calowy telewizor i piszę na laptopie co chwila zgarniając 'kurz' z klawiszy. Coś mnie napadło z tym ciągłym czyszczeniem klawiatury. Chyba powinienem iść do psychiatry, który znalazłby odpowiednią chorobę pasującą do mojej dolegliwości. ADHKlawiatura;) W telewizji jak to w telewizji. Na pierwszym BigBrother i banda niespełnionych gwiazd, na drugim reklama, na trzecim snooker, na czwartym reklama, pytanie brzmi co będzie na piątym? Na piątym też reklama, reklamują proces Tonego Blaira. Ide się wylać. BigBrother się skończył i leci jakiś program o przemianie kobiet z brzydkiego kaczątka w królewnę. Zatrzymałem się chwilę. Przypominam sobie jakiś program z polskiej telewizji o podnoszeniu walorów urody na zasadzie zmiany fryzury, makijażu, ubrania. Tutaj mamy rozwiniętą wersję. Tutaj zmieniamy sobie ciało poprzez operacje plastyczne uzupełniając wszystko fryzjerem, stylistką i kosmetyczką. No i rzeczywiście weszła do maszyny panii Zofia, a wyszła Zosieńka. '40 lat ‚miujęło‘ jak jeden dzień'. I choć z początku krytycznie nastawiony byłem do tego sposobu ‚odmładzania‘, to jednak zrozumiałem motywację tej kobiety. W wieku 40-paru lat wyglądała na 70, przytłumiona w depresji, brzydka i niechciana. Nagle powrócił jej wygląd zadbanej czterdziestki, nabrała pewności siebie, ochoty do życia, mogła umówić sie na randkę. Dzieliłem dotychczas pogląd z tymi, którzy przeciwni byli 'tuningowi' kobiet. Mógłbym godzinami gadać, że jak taka wpłynie pod wodospad i ją woda zmieli kilka razy to wypłynie kto inny. Dojrzałem jednak do poglądu, że nie mnie decydować za innych. Nie znam psychiki tej kobiety i nie wiem przez jakie rzeczy musiała przechodzić, nie jestem w stanie ocenić skali zmiany wewnętrznej, jakiej doświadczyła dzięki odmłodzeniu. Nie znam jej punktu widzenia, a wyobrazić sobie nie zdołam nigdy stuprocentowo. Przecież sam nie lubię, kiedy ktoś mi mówi co mam robić lub próbuje mi narzucić swoje zdanie. Nie zachwyca mnie też krytyka mojego postępowania tylko dlatego, że ktoś ma inny pogląd na to co robię. No właśnie, dlaczego więc miałbym się czepiać jakiejś pani, która robi rzeczy, na które się sama świadomie decyduje i których sama chce? Tolerancja się kłania. Te rzeczy są bliżej nas niż nam się zdaje.
Niedawno wróciłem z zasłużonych wakacji na zachodnim wybrzeżu 'super-mocarstwa'. Analizując gazety wyróżniłem 3 główne grupy reklamodawców. Pierwsze pięć stron to reklamy chirurgii plastycznej - 'nowe piersi już od $199', 'nowa vagina już od $249' nowe usta, łydki, pupa, brzuch, policzka, nos, zęby, zmarszczki, brwii, rzęsy, włosy, oczy, paznokcie - witamy w 21 wieku! Kolejne strony zapełniają reklamy legalnej marihuany sprzedawanej w celach medycznych. Jak ma się HIV, raka lub inna nieuleczalną chorobę, cierpi się na bezsenność lub przewlekłe bóle kości to dostaje się legitymacje legalnego palacza jointów i kupuje 'lekarstwo' z apteki. Prawda jest taka, że się idzie do przychodni i mówi 'Panie doktorze coś mnie łupie w krzyżu'. Trzecia grupa na końcowych stronach to reklamy usług erotycznych. Do wyboru do koloru, kobieta, mężczyzna, sado, maso, ilość nie gra roli. No i co? I dla nas Polaków te rzeczy wydają sie nadal być inne, pomylone, chore, itp. itd. Czy to my jesteśmy zacofani czy to oni skręcili w złą stronę? Jedno co pewne to to, że te rzeczy istnieją i istnieją ludzie, którzy chcą aby te rzeczy istniały. Nie chce narzucić nic nikomu, ale chcę aby każdy się nad tym teraz zastanowił.



22.02.2007: 037

W ZWOLNIONYM TEMPIE 02
"Lets be stupid!"

- 'I wiesz, przyszedł szef i mnie wywalił, przesadził, bo jedno piwo to przecież nie grzech'. I tak gada i gada do mnie gość, którego nie znam, czas płynie, a on nie widzi, że go nie słucham. Jego temat mnie nudzi, jego rozumowanie mnie dobija. -'Następny proszę!' - wreszcie przyszedł klient, który wypchał przepity pysk rodaka z przed mych oczu i uszu. Pracując w obsłudze klienta ma się niepowtarzalną okazję zajrzeć w oczy mieszkańcom każdej części naszego świata. Ja to wykorzystuję i zaglądam. Zaglądam głęboko próbując zbudować sobie obraz życia danego przybysza i genezę jego wizyty w UK. Przyszedł Sebastian z Namibii i drukuje CV, bo zmienia pracę. Całe dzieciństwo opiekował się słońmi w Afryce, przyjechał do Londka i dalej ze słoniami hula, z tym że z tymi, co maja dożywotnie wyroki w londyńskim zoo. Wszystko wskazuje na to, ze słonie dały mu popalić bo szuka czegoś innego. Kątem oka spojrzałem na to jego CV dostrzegając jedną ciekawą rzecz. Na środku strony dużymi literami wypisana była lista przedmiotów, których uczył się w szkole. Było tam 7 przedmiotów typu: matematyka, angielski, przyroda, nauka i jeszcze jakies trzy ogolne. Wszystko to przypomnialo mi sie przy okazji tworzenia swojego nowego CV kiedy to przemknęła mi myśl o wypisaniu zaliczonych przeze mnie przedmiotów na drodze mej edukacji. I tak oto poprzez 10 lat edukacji (nie licząc podstawówki) zaliczyłem 71 przedmiotow! Aż policzyłem kilka razy, bo sam nie mogłem w to uwierzyć. Jak to? Dlaczego my się uczymy tak wielu różnych rzeczy? Zacząłem zastanawiać się nad sensem wielokierunkowości naszego systemu nauczania. Czy faktycznie warto bylo przeciążać mózg stertą niekoniecznie potrzebnych informacji? Czy może lepiej w zachodnim stylu skupić się na jednej rzeczy? Czy lepiej być superspecem w jednej dziedzinie czy pół-specem w dziesięciu? Kiedyś czytałem wypowiedź Brytyjczyka na temat Polaków, który to wspominał, że Polacy mają na każdy temat swoje zdanie. I teraz, czy możemy wysnuć wniosek, że kłótliwość Polaków wywodzi się z naszej zbyt dużej i jednocześnie połowicznej wiedzy ogólnej? Logiczne wydawałoby się bowiem stwierdzenie, że na skutek znajomości wielu tematów, chce się zabrać głos na każdy z nich. Łącząc to z niepełną znajomością większości zagadnień (pół-spece) dochodzi do szeregu nieporozumień i przeinaczeń, a w następstwie do kłótni. Oczywiście naiwnością byłoby twierdzić, że jest to zdecydowany i jedyny powód kłótliwości naszego narodu, bo przecież kłócimy się już ponad 1000 lat, a kłócą się wszyscy niezaleznie od wykształcenia. Aczkolwiek lubię rozważać takie teorie. Pójdźmy dalej. Byłem kiedyś wraz z grupą znajomych na urodzinach u kolegi z zespołem Downa. Oprócz niego samego na imprezę przybyła ponad 20 osobowa grupa wychowanków fundacji zajmującej się osobami z chorobami umysłowymi. W ogrodzie na stole były kosze pełne truskawek, talerze z ciastem i oranżada. Na parapecie stał old-schoolowy Grundig i przygrywał jakieś wiejskie piosenki. Pomimo braku alkoholu na imprezie bawiłem się jak nigdy, takie samo zdanie mieli moi koledzy, z którymi przyjechałem na to niecodzienne party. Obserwując zachowanie ludzi ‚chorych‘ dostrzegłem w ich oczach beztroskość i szczęście o jakim my ‚normalni‘ możemy sobie tylko pomarzyć. Oni nie mieli problemów typu w co się ubrać, jaka muzyka będzie grana, jaka jest pogoda, co będzie jutro? Oni nie mieli żadnych problemów, a jeśli je mieli to tylko w naszych oczach. Wydawali się być najszczęśliwszymi ludźmi na Ziemii. Skojarzył mi się następujący przykład: jeśli moglibyśmy sobie wyobrazić tylko i wyłącznie jedną rzecz, powiedzmy biały kolor, to jedynym problemem byłaby jego zmiana na inny; jeśli natomiast bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie już 16 kolorów to powstało by 16 potencjalnych problemów. Pytanie brzmi: czy łącząc szerego poruszonych w tym artykule wątków możemy stwierdzić, że niewiedza prowadzi do raju?





23.02.2007: 038

W ZWOLNIONYM TEMPIE 03
"Chaos poglądowy"

Jestem uzależniony od internetu jak urzędnicy od kawy. Klikam i klikam. Ciekawe czy ludzkość wymyśli kolejny sposób komunikacji? Myślę sobie, jak to było kiedy nie istniały komórki, telefony stacjonarne, komputery, internet, telewizja czy radio. Czy jeśli istniały by od zawsze to Einstein byłby fizykiem czy zająłby się animacją 3D? Czy Alexander Wielki podbijałby kraje czy niszczył atakami hakerskimi kolejne korporacje? Niekończące się 'co by było gdyby?'. Gdybając, klikając i znowu gdybając natykam się na kolejne dyskusje ukrytych manifestantów. Internetowa 'wolność' i jego i jej upowszechnienie sprawiły, że na każdy temat może wypowiedzieć się każdy człowiek, który 'potrafi' czytać i pisać. Dawniej takie przywileje zarezerwowane były jedynie dla wąskiego grona autorytetów oraz ludzi w jakimkolwiek sensie wpływowych. Obecnie wpływać chcemy wszyscy. Czytając artykuły, kiedy już trafi nas szlag, nadarza się okazja do wykrzyczenia swych myśli publicznie na moderowanym (manipulowanym?) forum. Różnorodność tematów poparta setkami sprzecznych komentarzy wydaje się być większa niż w przypadku linii papilarnych. Ile osób tyle poglądów. Wręcz nazwałbym to 'chaosem pogladowym'. Ilość jest niewiarygodna jak odległości w kosmosie. Ilość sprowadziła jakość do parteru i powoli rozkłada ją na łopatki, a zmasowana konsumpcja wspiera całe zjawisko proporcjonalnie. Zaczęła nas zadowalać 'niższa' jakość. Oglądamy filmy na YouTube pomimo, że są fatalnie skompresowane i w rozdzielczosci 320 na 240 pixeli, słuchamy mp3 na naszych super plejerach nie zwracając uwagi, że nagrania zostały obcięte z dużej ilości częstotliwości z pogranicza infra i ultra dźwięków. Mamy to gdzieś, muza gra i zabawa dalej trwa. A jak. Chaos poglądowy i niższa jakość... hmmm, można by powiedzieć, że ludzkość upada lub potężnie się różnicuje. Ja bym jednak był za stwierdzeniem, że ludzkość się rozwija. Problem w tym, że rozwija się w skali makro nie zważając na pojedyńcze 'organizmy'. Ale kto to wie? Może się mylę, a może tylko widzę to inaczej.
Zastanawiam się co by było gdyby powstało YouTube TV, które byłoby dostępne w każdym miejscu na Ziemii i zawierałoby masę kanałów róznotematycznych jak i tradycyjne YouTube. Pomimo ciut niższej jakości taka telewizja miałaby ogromną szansę na przejęcie dużej części rynku telewizyjnego. Biorę oczywiście pod uwagę rozwijającą się telewizję cyfrową i format HDTV, z drugiej strony jednak stawiam gotowość ludzi do zadowolenia się niższą jakością. Ten pomysł miał by na pewno sens kiedy cała planeta pokryta by była bezprzewodową siecią WiFi i rozkładając komputer w dowolnym miejscu miałoby się telewizor. No ale musimy jeszcze trochę poczekać zanim wszechdostępny, darmowy i bezprzewodowy internet stanie się normalnością. Proszę sobie wyobrazić autostrady, które sterowały by samochodami poprzez sieć WiFi - bezwypadkowa jazda niewymagająca zangażowania kierowcy. Lodówki będą nam zamawiały dania lub składniki do przyrządzenia posiłku wybranego na ekranie komputera lub telewizora. Hitem stały by się okulary z wyświetlanym na mini ekranie GoogleMap czy też innymi aplikacjami nawigacyjnymi. No dobra, ale co będzie jak nam zabraknie prądu? Nie martwmy się, z terażniejszą zgodnością na pewno będzie wesoło;)





08.03.2007: 039

W ZWOLNIONYM TEMPIE 04
"Pokolenie zdziwionych"

Zaś mam grypę, a przecież miałem już jedną przed dwoma tygodniami! Myśłałem, że tylko nieszczęścia chodzą parami, a tu masz, grypy też. W sumie grypa to też jakieś nieszczęście. Leżę więc przykryty kołdrą i zmieniam przepocone koszulki. Obwąchuję się z niedowierzaniem, to na pewno nie Hugo Boss... Myśłąc nad tematem felietonu przeglądnąłem stare gazety zalegające w mojej szafie. Czytam podobnie rozgoryczone teksty 'pierwszy-raz-piszących' na temat angielskich kranów, sposobu zapalania światła, ruchu ulicznego, mentalności narodu brytyjskiego etc, etc. Wiadomo, przyjeżdża się do innego kraju, najczęściej zostaje się sprowadzonym do poziomu zerowego i trzeba budować swoje życie od nowa. To co dotychczas osiągnęło się w Polsce, tutaj znika ot tak. Zostaje więc wyżycie się na odmienności nowego otoczenia, udowodnienie swojej 'jedynej' racji oraz głupoty narodu 'bardziej' rozwiniętego. Wiadomo przecież, że my - 'nacja wybrana' - czujemy się dobrze dopiero wtedy, kiedy inni mają gorzej od nas. Czytając listy do redakcji i kolejne artykuły przypomniało mi się pytanie, które postawił mi ostatnio jeden obcokrajowiec. Zapytał mnie mianowicie - 'jakim narodem wy - Polacy jesteście?' Pomyślałem chwilę bo ciężko jednym słowem odpowiedzieć na to pytanie. Standardowo z typową dla nas megalomanią można by wymieniać: bohaterscy, mądrzy, silni, wyedukowani, porządni, najlepsi we wszystkim gdyby nie zły dzień... No cóż, ja jak zawsze na przekór. Wyobraziłem sobie w myślach całą naszą ekipę z województwa londyńskiego i odpowiedziałem: jesteśmy narodem zdziwionym. Uśmiechnąłem się sam do siebie myśłąc nad tym co powiedziałem. Jednak zaczynając się zastanawiać nad tym stwierdzeniem zacząłem dochodzić do wniosku, że w sumie miałem poniekąd rację. Otóż zamknięto nas na 50 lat w sowieckim „areszcie domowym“ bez dostępu „nawet“ do kablówki, internet nie istniał, a reszta medii zawierała to co miała zawierać. Opowieści tych, którym udało się uciec na chwilę, przekazywane były z ust do ust jak narodowe legendy – ‚ploty‘ robiły karierę. Wiedzieliśmy, że w Australii mają ciepło, w Stanach życie płynie jak marzenie, a we Włoszech wszyscy lubią Polaków za Bońka i Papieża. Znaliśmy świat z opowiesci tych, którzy znali tych, którzy gdzieś tam byli. Czas minął i wreszcie wypuszczono nas na wolność. Mało tego, możemy nawet legalnie pracować w innym kraju. No to co? Lecgoł ewrybady! Dumnie witając naszą nową krainę, rozgladamy się ‘z taką lekką nieśmiałością’. ŁaaaŁ, Hameryka. Pamiętam jak przyjeżdzając kilkukrotnie autobusem do Wielkiej Brytanii powtarzała się seria ‘pa!, pa! a pa tam! tam pa! jaaa!’ serwowana przez nowych przybyszów. To oczywiście nie żadna krytyka, bo sam będąc tu pierwszy raz dziwiłem się niejednemu. Zastanawia mnie jednak utrzymywanie się zdumienia przez dłuższy czas. Do dziś bowiem napotykam przypadki kiedy to ‘nasi’ dalej są w szoku. Polka z ciapatym! Rozwrzeszczane dzieci! Ludzie, którzy nie wierzą w Boga! Czarni nam mówią co mamy robić! Wykolczykowani i wytatuowani pracownicy banku! Nauczycielka w dredach! Rany boskie!!! A łyżka na to nieeemoooozliiiiweeeee...





09.03.2007: 040

W ZWOLNIONYM TEMPIE 05
"Telewizor"

Miałem kiedyś telewizor. Stary, poczciwy, made in Azja, którego pilot zginął w tragicznych okolicznościach. Nie było by to takie złe gdyby nie fakt, że z przycisków na samym odbiorniku działał tylko jeden, do przełączania programów w górę. Nie było też możliwości przeprogramowania kanałów, a poprzedni właściciel nie przykładał do tego zbytniej wagi. W związku z tym, żeby przełączyc z np. TVN na MTV trzeba było wcisnąc przycisk ponad 30 razy. Żeby wrócić - kolejne 30. Odkryłem dzięki temu nowy sposób oglądania telewizji. Mianowicie przełączałem kanały tylko raz w tygodniu. Tydzień muzyki, tydzień dokumentu, tydzień sportu i tydzień Polskości, jak to pięknie brzmii... Tydzień za tygodniem, rok za rokiem, telewizor zmarł... znaczy się zepsuł. Od tego czasu minęły trzy lata i był to okres bez telewizji w moim życiu z małymi wyjątkami. Nie znam serialowych gwiazd, nie znam prezenterów, no chyba że są ofiarami kolejnego skandalu i czytam o nich w internecie. Podobno leci już czwarta edycja Tańca z Gwiazdami, a ja nie widziałem nawet czołówki. A co, za to do kina chodzę od 10 lat co tydzień. Nie o tym jednak chciałem pisać. Przeprowadziłem się do nowego lokum, w którym jest telewizor. Leżę sobie teraz wygodnie i korzystam z wygód zdalnego sterowania moim ‚szkiełkiem‘. 'Latam po kanałach jak tornado', aż trafilem na Graham Norton Show. Ten nadawany na BBC program sprawił, że aż muszę o nim napisać. Pamietając jak po wypowiedzi Agnieszki Chylińskiej adresowanej do jej nauczycieli, na transmitowanej gali Fryderyków, w Polsce wybuchł skandal, dziwnie się czułem oglądając brytyjską telewizję naszpikowaną przekleństwami. Większości nawet nie mogę zacytować, bo wybuchł by kolejny skandal związany z wydrukowaniem tego przez polską gazetę. W nadmienionym show gośćmi byli Orlando Bloom i Samantha Morton, a dyskusja oscylowała wokół ostatniej gali wręczenia Oskarów skręcając co moment na boczki. Rozmawiano na temat Jamesa Camerona, który to po zrobieniu Titanica i Terminatora odnalazł ostatnio grób Jezusa Chrystusa i jego rodziny. Pomimo, że wielu ekspertów się z tym nie zgadza, Graham Norton zapewnia - skoro Cameron sprawił, iż ludzie uwierzyli, że Arnold Schwarzenegger potrafi grać, to uwierzą i w to. Nawiązując do problemu grobu Jezusa zaprezentowane zostały zdjęcia z najnowszych objawień. Pierwsze zdjęcie rzekomo ukazujące Matkę Boską i porównywane do autentycznego obrazu, okazało się być plamą na pudełku z pizzy... Kolejne zdjęcie zapowiedziano i przedstawiono jako objawienie się Jezusa. Fotografia ta po oddaleniu ukazała odbyt psa, w którym najciemniejsze miejsce miało pełnić rolę głowy. Orlando Bloom jako jedyny zareagował stwierdzeniem, że to jest nie w porządku. Reszta śmiała sie do rozpuchu. Nie jestem osobą wierzącą i nie powinno mnie to wogóle obchodzić. A jednak mnie obchodzi i to nie dlatego, że moja mama jest katoliczką. Ja po prostu szczerze wątpię czy pan Norton pozwolił by sobie ukazać Mahometa w odbycie wielbłąda czy też w jakimkolwiek innym. Patrząc na ostatnie przeprosiny Zachodu po wydruku karykatur Mahometa sądzę, że taki eksces by nie przeszedł. Katolicy, pomimo że jest ich więcej niż muzułmanów, nie reagują widać na takie ‚żarty‘, a może tylko mają mniejszą siłę przebicia, bo ich grupy fundamentalistyczne nie przeprowadzają ataków ‚kamikadze‘ i nie wysadzą BBC. Jedyne co boli kapitalistyczne kraje to pomniejszenie zysków, co interpretowane jest jako straty (nie wiedzieć czemu, bo przecież nic nie tracą, a tylko zarabiają mniej). Ten cios zadany Danii przez kraje Islamu (bojkot duńskich produktów po wydruku karykatur Mahometa) obnażył Piętę Achillesa Kapitalizmu. Co by było gdyby teraz wszyscy katolicy zaprzestali oglądania BBC, a wierzący reklamodawcy wycofali swoje inwestycje z tej stacji? Tego nie wie nikt. Wiadome jest jednak, że tak się nie stanie. Dlaczego? Postaw to pytanie swojemu sumieniu.





28.03.2007: 041

W ZWOLNIONYM TEMPIE 06
„Era automatycznej sekretarki“

Odwiedziłem niedawno sklep B&Q. Takie dekoratorsko – budowlane „1001 drobiazgów“. Widziałem reklamy tej firmy zachwalające szybkość niezwykle miłej i uczynnej obsługi. Reklamy rzadko na mnie działają, ale kiedy już to zrobią to ja naiwnie oczekuję, że odzwierciedlają one w miarę rzeczywistość. Taka moja dziecinna wiara w cuda. Nucąc melodyjkę powyższej reklamy, szukaliśmy wraz z kolegą obsługi. Czas mijał, a reklamowa nuta cichła bezlitośnie. Aaaa, już wiem, pewnie chcą rozweselić klientów i zaczynają od zabawy w „chowanego“. Nie ma ich za drzwiami, nie ma ich pod półkami, nie ma ich też za regałem, heeeellllloooołłłł!!!! Niestety, zamiast tętniącego życiem sklepu znaleźliśmy się w opuszczonym magazynie. Zrezygnowani wróciliśmy do kas i zapytaliśmy czy jest tutaj oprócz nich jakaś obsługa. Okazało się, że większość akurat jest na urlopie i dlatego nie ma tam nikogo. Hehehe, ale jaja, że aż tak powiem – obsługa na urlopie, a sklep otwarty, nie do wiary!. Po usilnych staraniach przyszedł do nas wyluzowany doradca do spraw farb. „W sumie to nie moge wam i tak pokazać tego koloru bo musiałbym mieszać farby“. No i wszystko jasne. Nigdy na nikogo nie naskarżyłem, coś czuję że właśnie nadszedł ten moment. Mój kolega jako rodowity Angol przejął pałeczkę, żeby nie było że „przeyjechoł z Polski i szponci“;) Dowiedzieliśmy się, że aby złożyć skargę musimy wypełnić odpowiedni formularz, którego akurat nie mają, ale za 15 minut ktoś doniesie. Managera nie ma bo pojechał coś załatwić. Proponują nam wpisanie zażalenia poprzez internet. Zniechęcili nas wystarczająco, w sumie to chcieliśmy sprawdzić jak to będzie;) Niewątpliwie po internetowej skardze otrzymalibyśmy automatycznie wygenerowana wiadomość, zawierającą przeprosiny i żal z powodu zaistniałej sytuacji, obietnicę przeprowadzenia kontroli oraz wyrażenie nadzieji, że to wszystko nie zniechęci nas do ponownego odwiedzenia tej sieci sklepów. Żadnych szczegółów, brak ustosunkowania się do konkretów, wszystko idealnie pasujące do każdej sytuacji. Pod spodem kilka pytań i odpowiedzi skopiowanych z tzw. FAQ (frequently asked questions), a na samym dole linki do sklepu on-line i zrobienia w nim zakupów. Dziękujemy za potencjalą odpowiedź Panie Robot. Gadałem z Pana kuzynem z „EBAY’a. Próbowałem wyjaśnić kłopotliwą kwestię i po przeczytaniu siedmiu odnośników i pokonaniu siedmiu kroków (to jak przejść siedm gór i siedem lasów) odpisał mi to samo co Pan! Wy Roboty, to ciągle to samo gadacie...
Inne miejsce, inny dzień. Próbuję wywalczyć obiecaną mi promocję w sieci telefonii komórkowej trzeciej generacji. Wiem, że minimum 30 minut mam z głowy. Chcesz to – wybierz jeden, chcesz tamto - wybierz dwa, chcesz to i tamto – wybierz trzy, chcesz usłyszeć to jeszcze raz – wybierz cztery. No to wybieram dwa, następnie z liczb jeden do osiem wybieram cztery, potem z jeden do sześć wybieram sześć, potem z jeden do cztery wybieram trzy, aż w końcu z jeden do cztery wybieram siedem. Podałeś nieistniejącą liczbę – jesteś w głównym menu - chcesz to – wybierz jeden, chcesz tamto - wybierz dwa, chcesz to i tamto – wybierz ja cie nie p... Gdzie jest miła pani z centralki co by mnie połączyć mogła? Powiedziałbym jej o co chodzi i już by było po sprawie. Tymczasem oni każą mi brnąć przez MATRIXA. Firma nie chce tracić swojego czasu, woli tracić czas swoich klientów. To w ich dwudziestoczterogodzinnym trybie musi się znaleźć kilkanaście minut na przebrnięcie przez liczbową mapkę/labirynt. Pracownicy central oddali swoje miejsca pracy robotom, a swoje codzienne obowiązki „przekazali“ klientom.
Paradoksalnie w czasach wciąż usprawnianej komunikacji mamy coraz większe trudności z komunikowaniem się.





30.03.2007: 042

W ZWOLNIONYM TEMPIE 07
„Prawo Tima“

Wróciłem właśnie z filmu "300" ukazującego rąbek starożytnych dziejów w przyszłościowym stylu. Zdigitalizowana mitologia można by rzec. Aktorzy chyba nawet nie wychodzili z ciepłego studia, gdyż wszelkie budynki, tła i krajobrazy wydawały się być świeżo wyrenderowane z aplikacji 3D. Do tego dochodzi nienaturalna i przesterowana kolorystyka dołożona jakby na samym końcu do ukończonego obrazu. Można powiedzieć, że jest to kolejny film, w którym post-produkcja pełni o wiele większą rolę niż sama produkcja. Nie przeszkadza mi taki eksperyment - poniekąd sam wykonuję taką pracę – podoba mi się takie rozwiązanie i to bardzo. Dzięki temu zapamiętam ten film na wieki... Nie będę się skupiał na całym filmie, gdyż każdy musi zobaczyć i ocenić go sam, chciałem zwrócić uwagę na scenę, gdzie król widząc brak szans na przeżycie wysyła swojego żołnierza jako posłańca w celu przekazania ich historii reszcie narodu. Odważni i niepoddający się Spartanie, zdający sobie sprawę z nadchodzącej śmierci nie myślą o przetrwaniu bitwy, ale o przetrwaniu wieczności jako nieśmiertelni bohaterowie. Tak się też stało i nie tylko ich potomkowie, ale i my pamiętamy dzisiaj o losach 300 starożytnych „komandosów“. Dało mi to do myślenia. Zastanawiam się jak wielu takich bohaterów w naszych dziejach nie zdążyło przekazać wiadomości posłańcowi. O jak wielu nikt nie zrobi filmu, o jak wielu nikt nie usłyszy? A co z tymi, którzy myśleli, że robią dobrze, a po zmianie większościowego punktu widzenia okazało się, że zrobili źle? Ci to mają najgorzej...
Spójrz na swoje życie i na swoje czyny codzienne i powiedz mi co myślisz. Na ile lat szacujesz żywotność swych dokonań? Czy to co robisz ma jakiekolwiek globalne znaczenie? I jeśli dziś w nocy umrzesz to kto Cię jutro i pojutrze będzie pamiętał? W większości przypadków rodzina nas zapamięta przez dwa pokolenia, przyjaciele przez jedno i na tym koniec. Prawo Tima - było, ni ma“
Może warto się czasem nad tym zatrzymać. Zrozumieć trzeba najpierw czy odczuwa się jakąkolwiek potrzebę zostania nieśmiertelnym, czy też mamy to w d... Dokonujemy wyboru jak Neo w Matrix’ie. Tabletka czerwona czy też niebieska? Po tej decyzji już nic nie będzie takie same. Wchodząc w świat wyższych potrzeb raz na zawsze odciskamy w sobie piętno, które paląc nas boleśnie daje zarazem energię do działania. Nie pozwala nam ono już wrócić do „niewymagającego“ świata, który wydaje się być tym razem taki nudny. To tak, jak nie potrafimy już żyć bez komórek, pomimo że dopóki o nich wiedzieliśmy, doputy nie były nam one potrzebne. Pamiętaj, że to ty decydujesz o kolorze połkniętej pigułki i masz zawsze wybór pomiędzy ambitnym życiem, a zwykłym przewegetowaniem swoich 50/80 lat. Upewnij się jednak, że jak już zrobisz coś znaczącego, to nie będzie za późno na posłańca.




09.05.2007: 043

Az nie moge sie nadziwic, ze ostatni raz wpisywalem tu cos ponad piec tygodni temu. Jestem w szoku, dla mnie to bylo jak przedwczoraj, no moze tydzien temu. W tym Londku czas jakos szybciej plynie niz gdzie indziej. Ponizej ostatnie felietony z Nowego Czasu.

A na zdjeciach okolica Alexandra Palace, gdzie lezac sobie na trawce slucham muzy i pisze to co wlasnie pisze.







W ZWOLNIONYM TEMPIE 08
„PRIMA APRILIS“

Pi pii, pi pii, pi pii, co jest? Godzina 7.30 rano, a ja dostaje sms’a. Marek, zadzwoń jak najszybciej pod ten numer, coś się stało, nie mogę pisać - pilne. Musisz zadzwonić koniecznie z numeru stacjonarnego, to bardzo ważne. Czekam. Michał. Mój dobry kumpel, ale raczej do mnie nie pisze, bo rozmawiamy przez internet. No to ubieram się szybko zdenerwowany trochu. Co się mogło stać? Różne myśli przelatują mi przez głowę. Lecę do najbliższej budki, bo w domu nie mam telefonu stacjonarnego. Mam 30p, nawet nie wiem od kiedy minimum jest 40p? No to szybko do sklepu, kolejeczka, w zaspanej głowie kocioł myśli. Mam już drobne, wrzucam w pośpiechu do automatu i wykręcam numer z sms’a... czekam... „Szczęść Boże, Witamy w Radiu Maryja, możesz zostawić wiadomość..., nie słuchałem dalej, odsunąłem się od telefonu i nie wiedziałem co się stało. Byłem jednocześnie tak zły i tak rozbawiony tym żartem, że nie wiedziałem co począć. Złość na kumpla przeplatała się z wybuchami śmiechu i dopiero po 15 minutach, już będąc w domu, śmiech zwyciężył;) To było dobre. Bardzo dobre, hehe. Co roku przypominając sobie to zdarzenie planuję wymyślić coś na prima aprilis, ale jakoś zawsze na tych planach się kończy.
Patrzę w internet poszukując pierwszo-kwietniowych żartów, ale natykam się na artykuł o reakcj polskich mediów na żarty niemieckiej gazety na temat Jana Pawła II. A niedawno pisałem o żartach na temat objawień boskich w angielskiej telewizji i braku reakcji katolików, no to masz, prawie że wykrakałem. Jedyny komentarz jaki wyrażę w tej kwestii, to że Jan Paweł II słynął z poczucia humoru i pewnie w zamian narysowałby mądrą odpowiedź równie śmieszną z jego punktu widzenia. To co dla jednych wydaje się być żartem dla innych jest zniewagą, obrazą, drwiną, szczególnie w przypadkach kiedy dotyczy to ich religii. Sprawa to zrozumiała. Idealnie by było gdyby ukazał się Bóg i powiedział, która religia jest dobra, wtedy juz nikt by z tej religii nie zadrwił.
Z jedenj strony można powiedzieć, że co kraj to żart, nie wielu z nas bawi angielski humor więc dlaczego każdy miałby śmiać się z amerykańskich czy niemieckich dowcipów, z drugiej strony „większość“ uważa, że żarty muszą mieć swoją granicę. No tak, tylko kto tą granicę narysuje? Ludzkość nie jest w stanie wyznaczyć globalnego sędziego głównego, który powiedziałby co jest śmieszne, a co już nie. W rezultacie ilu ludzi - tyle granic.
Kiedyś przez pomyłkę wszedłem na film „Arystokraci“, który prezentował bardzo niecodzienne, hard-corowe jak dla mnie, poczucie humoru określane przez autorów mianem humoru arystokrackiego. W „żartach“ opowiadane były historie uprawiania seksu przez całą rodzinę: mamę, tatę, córkę, syna, babcię, dziadka, listonosza, konia, psa i kota okraszone dech zapierającą akcją i nieoczekiwanymi splotami wydarzeń. Ufff... Takie właśnie kawały opowiadali przez 90 minut. Panie i Panowie, ponoć śmiech to zdrowie.



W ZWOLNIONYM TEMPIE 09
„Generacja G-Unit“

Jak się niedawno część Brytyjczyków zorientowała, „przyszłość tego narodu“ czyli właśnie dorastająca młodzież, zamiast pilnie uczyć się i trenować wszelkie możliwe sporty, woli objadać się chipsami i hamburgerami oraz wstępować do lokalnych gangów. Nie da się ukryć, że dojście do tej ponurej prawdy zajęło wyspiarzom więcej czasu niż upewnienie się, że Saddam Hussein ma broń masowego rażenia. Pod niezbyt czujnym okiem władzy, bez opieki dorosłych, bez wzorców zachowań, bez celu, motywacji czy zauważalnych alternatyw wyrasta nowe pokolenie...
Młodzi gniewni, których idolem jest diler postrzelony oby jak najwięcej razy (postrzelenie w paznokcia też się liczy), wychowani na grach uczących jak być dobrym przestępcą. W ich środowisku bycie w gangu to zaleta, a czym gang jest bardziej znany i więcej się pisze o nim w gazetach, tym więcej dumy przybywa na twarze jego członków. To tak jakby w grze komputerowej wejść na najwyższy poziom. Przypomnę, że w słynnej grze GTA, największe sukcesy odnosimy w momencie kiedy zabijemy największą ilość cywilów, policjantów, złamiemy wszystkie możliwe przepisy, sprzedamy jak najwięcej narkotyków, a nasze „dziewczynki“ będą stały na każdym rogu – wtedy wygrywamy. W rodzinie „często“ znajdzie się ktoś kto oddzieli dobro od zła i wytłumaczy odmienność zasad w grze, od tych w życiu, co jednak w przypadku kiedy tej rodziny nie ma? Wtedy tą „rodziną“ staje się grupa, w której przebywamy, która ma niekoniecznie poprawny system wartości. Promowanie w mediach gangsterskiego trybu życia wytworzyło swego rodzaju modę, dzięki której przynależność do gangów porównywana jest do bycia zawodnikiem dobrej drużyny koszykarskiej. To już nie styl Al-Capone, który będąc jednym z największych gangsterów nigdy się do tego nie przyznawał i poszedł do więzienia za oszustwa podatkowe. Teraz „gangsta“ jest „trendy“. Ino patrzyć jak w najnowszej kolekcji Diorra pojawią się kabury i taśmy pocisków wkomponowane w stylowe kreacje. Kto miałby się więc zająć tą „przyszłosciową“ młodzieżą? Według mnie wszystko skończy się na głośnych i ambitnych hasłach oraz pokazowych akcjach użytych jedynie w celach politycznych, przy czym los zaniedbanego pokolenia pozostanie nietknięty. Może nie ma wystarczająco ludzi gotowych do podjęcia się tak trudnego zadania, albo może ta część społeczeństwa została już z góry skazana na podziemie, a politycy po cichu liczą, że dogrzeją stołeczek do końca kadencji, bez wybuchu zamieszek podobnych do tych ostatnich we Francji. Niestety polityka naszych czasów opiera się na pustych sloganach, akcjach i okrzykach, dobranych przez speca od public relations, zsychnronizowanych w czasie i przekazanych do „ludu“ aby zbudować pożądany przez autora obraz rzeczywistości zasadniczo różniący się od tego prawdziwego. W rytmie zakłamanej polityki toczy się hipokrytyczna dyskusja nad obecnymi problemami z młodzieżą, tymczasem pokolenie G-Unit dorasta i robi swoje.



W ZWOLNIONYM TEMPIE 10
„I ty możesz bzyknąć swojego idola“

Raz w życiu wziąłem od kogoś autograf. Byłem chyba w drugiej klasie podstawówki i w naszej szkole zagościł Alfred Szklarski. Czytałem wszystkie części przygód Tomka i z zadowoleniem patrzyłem na wpisa pana Fredka w moim zeszycie. Jednak od tego czasu nikogo nie poprosiłem o wpis, podpis czy parafkę pomimo, że spotkałem w życiu większość gwiazd polskiej sceny muzycznej. Jakoś te podpisane kartki papieru nie mają dla mnie większego znaczenia, chyba że byłby to podpis Małysza dany w locie. Podpis pana Szklarskiego też gdzieś zgubiłem. Już czuję jak wieje trwogą od zaciekłych kolekcjonerów handlujących na Allegro „bazgrajem“ Maryli Rodowicz z 63-go.
Zabrałem właśnie do ręki nową gazetę dla Polaków w Wielkiej Brytanii o rekordowo wielkich nagłówkach zajmujących jedną - trzecią jej powierzchni. W pozostałych dwóch trzecich, w części nie pokrytej reklamami redakcja Polish Expresss w swoim drugim wcieleniu prezentuje nowinki z plotkarskiego świata. Trzeba przyznać, że przekrój polonijnej prasy na Wyspach poszerza się w zastraszającym tempie. Już wypatruję kolejne tygodniki: budowlane „Polish Foreman“, wędkarskie „My jemy z jezior“ czy też młodzieżowe „Kto ty jesteś?“
Błądząc między kolejnymi czcionkami rozmiaru 122 trafiłem na artykuł o George‘u Michaelu i jego upodobaniach. Okazuje się, że George lubi wyskakiwać na nocne harce do parku Hampsted, gdzie nie może się oprzeć pokusie szybkich numerków z innymi mężczyznami będącymi „przypadkowo“ w tym samym miejscu, w tym samym czasie i w tym samym celu... No i tak sobie pomyślałem, cóż za niebywała gratka trafia się fanom George‘a Michaela. Mogą nie tylko poprosić swego idola o autograf, ale również zrobić mu „jesień średniowiecza“ czy też inne gadżety;) Oczywiście to dla fanów o orientacji homoseksualnej, reszta musi zadowolić się zdjęciami z koncertu, no chyba, że ktoś się zdcyduję na zaliczenie „szczytu bycia fanem George’a“ i zdecyduje się na nocną wyprawę do Hampsted. Dowodem na to, że każdy może jest to, że G.M. został ostatnio przyłapany z 58 letnim, bezrobotnym kierowcą ciężarówki. No proszę, chyba żadna gwiazda nie może zaoferować tyle swoim fanom. Chyba, że ktos zna angielskie aktorki, które mają swoje parki to proszę o kontakt;) I jak tu się ma do tego branie autografu? Autograf możemy sobie wsadzić...hehe ;)




W ZWOLNIONYM TEMPIE 11
„Pszczółka Maja“

„Uwaga, uwaga! Wszyscy ludzie proszeni są o wyłaczenie i oddanie swoich telefonów komórkowych do końca kwietnia. 1 maja zostaną wyłączone wszystkie nadajniki sieci bezprzewodowych i wszystkie telefony komórkowe przestaną działać.“ Brzmi to jak scenariusz filmowy, wiem. Czy każdy już słyszał, że nagle w tym roku wyginęło już 60-70 procent pszczół zapylających rośliny uprawne w ponad połowie stanów USA i kilku krajach Europy? Znalazłem tą informację ostatnio w polskim tygodniku i prześledziłem internet w poszukiwaniu dalszych szczegółów. BBC traktuje problem krótką wzmianką informacyjną, CNN podobnie, wymieniając kilka produktów z obszaru zdrowej żywności, które mogą zniknąć w przypadku wyginięcia pszczół, tak jakby w Stanach wszyscy odżywiali się zdrowo... W polskich serwisach nie za wiele również. Angielski The Independent dostarczył najobszerniejszej informacji na ten temat. Ja rozumiem, że tak ciężko jest robić z tego pierwszostronicowy problem, jak ciężko jest sobie wyobrazić teraz życie bez komórek. Powrót do stacjonarnych telefonów i kolejki w budkach telefonicznych. Internet niewątpliwie lekko zamortyzował by ten „upadek naszej cywilizacji“. Tylko czy ktoś na świecie zdecydowałby się wyłączyć telefonię komórkową, żeby uratować naturalną żywność? Spowodowałoby by to przecież potężnych krach ekonomiczny, a masa ludzi straciłaby pracę. Ekonomia, miejsca pracy i „dobro ludzi“ zawsze będzie ważniejsze od pszczół, chronionej doliny Raspudy, efektu cieplarnianego i innych „tych takich“. Komórek nie wyłączymy, bo żeby utrzymać miejsca pracy, będziemy jedli sztucznie hodowaną żywność, która, jak nam się wmówi, będzie jeszcze lepsza. Komóra musi być, nawet jak mamy mieć ogony i trzecie oko od jedzenia tylko sztucznego. Albert Einstein powiedział kiedyś, że gdyby na Ziemi wyginęły pszczoły to człowiekowi zostałyby cztery lata życia (The Independent). No to co? Dzwonimy i umieramy czy zwalniamy? Ja myślę, że dopóki nie umrzemy, to w to nie uwierzymy. To będzie dosłowna walka o pracę na śmierć i życie. Pomimo, że ta planeta wydaje się być za mała, żeby wszystkim tutaj było dobrze, każdy miał jedzenie, wodę i dobre schronienie, to wiele krajów narzeka na niż demograficzny i jego ewentualne następstwa ekonomiczne. Mnożąc się jednak w nieskończoność zwiększamy potrzebę nowych miejsc pracy, przy wytworzeniu których będziemy musieli zużyć kolejne zasoby, produkując kolejne skutki uboczne. Ratujmy niż demograficzny, kopulujmy więcej, zniszczmy lasy, zabijmy pszczoły, na śniadanie jedzmy E-223ZX1A, a na kolacje E-3344DC...
Hipoteza o ginięciu pszczół na skutek fal z telefonów komórkowych jest tylko hipotezą na razie. Istnieje pewnie jeszcze szereg innych. Ja dodam swoją – pewnie porywa je obca cywilizacja, która już przeszła to co my i im też brakło pszczół;) Co ciekawe, użycie słowa „wyginięcie“ nie jest właściwe, gdyż nie odnaleziono ciał pszczół, tak więc czy moja teoria jest prawdziwa czy nie, to niewątpliwie te pszczoły miały „odlot“:)




W ZWOLNIONYM TEMPIE 12
„Dwa światy“

W miniony weekend, korzystając z okazji uniknięcia wdychania resztek Londyńskiego smogu, udałem się daleko za miasto, aby odwiedzić mojego dobrego znajomego. Jest on Polakiem urodzonym w Anglii i nie daj Boże, aby ktoś nazwał go Anglikiem polskiego pochodzenia, bo mogło by się to skończyć po dżentelmeńsku. Jego wiedza na temat historii Polski jest większa niż większości Polaków, przynajmniej tych, których ja w życiu spotkałem, a poczucie narodowej godności jest ogromne. Kiedy nasza dyskusja weszła na sprawy polskie, dało nam to okazję do zaobserwowania dwóch, jakże skrajnie różnych doświadczeń.
Otóż jego obraz Polski, jak i pewnie/może większości „starej emigracji”, został zbudowany w oparciu o książki historii nasycone polskim bohaterstwem, krótkie wizyty w kraju ojczystym, kontakty listowne i telefoniczne, historie rodzinne czy też przesłanki w mediach zachodnich. Dla niego Polska to kraj, o który walczyli jego rodzice na wojnie, o którym marzyli, aby stał się wolny od komunizmu, do którego miłość zassali z mlekiem matki. On Polskę uwielbia, szanuje, ceni i podziwia tak samo jak naród polski (czyt. Nas). Jest względem Niego i Jej solidarny, a duma z polskiej narodowości emanuje na kilometr (milę?). Jego postawa imponuje mi niezmiernie i uważam, że jest do pozazdroszczenia. Niestety, a właściwie to może i dobrze, on nigdy nie widział tej Polski, którą ja oglądałem swoimi oczami dorastając w momencie przełomu. Ja i mi podobni rówieśnicy zostali zaocznie skazani na oglądanie zupełnie innego filmu, choć zaczynającego się podobnie – od tej samej historii, lecz z dwóch innych książek. Nasz projektor wyświetlał szare blokowiska, puste sklepy i wszechobecną propagandę i cenzurę. Byliśmy odcięci od świata niesocjalistycznego i wrogo nastawieni do władzy, która tą naszą wolność ograniczała. Kiedy to minęło przyszli nowi rządzący i wyrzucili starych przypinając im etykietkę pół-zdrajców. Przez kolejne kilkanaście lat się kłócili wmawiając narodowi, że powiększająca się bieda to droga do lepszego życia. Aż przyszli kolejni nowi i pousuwali tych poprzednich nowych nazywając ich pół-zdrajcami, a poprzednich starych przemianowali na zdrajców.
W tym czasie, będąc świadkami kolejnych przkrętów w wykonaniu naszych „wodzów”, wciąż powiększającej się biedy i rosnącego bezrobocia, przerażeni brakiem perspektyw, wielu z nas zmuszonych wręcz zostało do opuszczenia kraju wyjściem ewakuacyjnym. Komunistyczną propagandę zastąpił kapitalistyczny Public Relations, a na górze chamstwo i nieustanne zwady pozostały jakby nietknięte.
Tłumacząc to starłem się uzmysłowić mojemu koledze jak inne skojarzenia budzi w wielu Polakach ich ojczyzna, jak zaburzony został ich pogląd na ten temat poprzez negatywny ciąg doświadczeń i o ile trudniej nam myśleć w tak pro-polski sposób. Nawet książki do historii pozmieniali nam już tyle razy, że wielu się mota.
Tak więc „stara emigracjo”, my bardzo Was szanujemy i podziwiamy za wasze podesjście do Ojczyzny. Musicie po prostu zrozumieć schemat przez jaki przeszli wasi ziomale z kraju rodzimego i pomóc tym co zwątpili, aby na nowo nauczyli się kochać swoją Polskę. Natomiast ty „nowa emigracjo” masz jedynie szansę na udowodnienie tego kim jesteś, nie czekając na pomoc zacznij od samej siebie, bo wieczne zwalanie winy też nie jest rozwiązaniem.
I myślę, że moja sobotnia wymiana poglądów i wnioski z niej wyciągnięte mogłyby być choćby pośrednią odpowiedzią na artykuły, które w ostatnich miesiącach ukazały się w polskiej prasie polonijnej na temat niezrozumienia pomiędzy poszczególnymi partiami emigracji polskiej. Może tak, a może nie..




W ZWOLNIONYM TEMPIE 13
„Tester“

Kiedy przyjechałem do Wielkiej Brytanii w sklepie spożywczym spędzałem godzinę czasu. Pełzałem od półki do półki oglądając jedzenie z innych stron świata, czytając jego skład i zawarte przepisy. Sprzedawacy mieli mnie dość kiedy ich wypytywałem o przenzaczenie i smak danego produktu. Może myśleli, że przyszedł chłop z kontroli i ich chce sprawdzić. Moi czarnoskórzy przyjaciele śmiali się ze mnie, że zawsze kupuje coś dziwnego czego nikt nie zna. I pomimio, że wyrzuciłem już dużo moich niecodziennych zakupów ze względu na mocno niecodzienny smak, to się nie poddaje. Powiedziałem im "chłopaki to nie to, że ja jestem dziwny, ja po prostu jestem odkrywcą!". Podróżując do innych krajów, chcę wchłonąć i poznać jak najwięcej, chcę skosztować smaku Azji, Afryki, Australii, Ameryki i innych części Europy. No bo jeśli jest okazja to dlaczego nie? Nie muszę przecież przez całe życie jeść mięcha, zimnioków i kapuchy. Kupuję więc „ahma drahma, cjin cjang cjong i bamba rabamba“, a potem siedzę na „tronie“ przez godzinę;) Nie dość, że odkrywca to jeszcze król, hehe.
Na ulicy zachowuję się jak skaner. Stoje na przystanku i patrzę się jak skonstruowana jest jego konstrukcja, wsiadam do autobusu i rejestruje jego wszystkie elementy. Siedząc w metrze analizuję wymyślony życiorys każdej postaci, patrzę na ręcę, na stopień zadbania paznokci, na sposób przycięcia włosów, na rodzaj makijażu, ubiór, minę, blizny, i wszelkie znaki niewerbalne, próbuję wejść do środka danej osoby i spojrzeć jej oczami. Idąc ulicą oglądam architekturę, rozplanowanie przestrzenne, oświetlenie, techniki reklamowe i wszelkie rozwiązania techniczne, które były mi dotąd obce. Staram się wszystko zapamiętać i zarazem znaleźć wadę i ulepszenie.
Pomimo moich eksperymentów i niezaspokojonej chęci poznania mogę powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Mój kolega z pracy nim niebył. Otóż eksperymentując pożywienie wybrał parę puszek „ryb“, bo jakoś tak mu przyszła ochota na morskie. Pierwsza rybka zamarnowana w pieprzu okazała się być rarytasem, druga natomiast była jakaś... hmmm, słona... Tak wogóle to nie wyglądała jak ryba, tylko jak jakieś jej organy wewnętrzne typu skrzela, móżdżek, whatever. Kolega nie dokończył ze względu na potworne zasolenie jamy ustnej. Na puszce pisało/było napisane, że to „cod“ czyli dorsz, ale czemu taki jakiś dziwny? Odszukaliśmy więc w słowniku zaczenie kolejnych dwóch wyrazów, których nie rozumieliśmy, a które były w nazwie. No i jak się okazało to była sperma dorsza. Ups... Odkrywajcie świat ze słownikiem.





26.05.2007: 044

Dzisiaj jest jeden z tych najszczesliwszych dni mojego zycia!!!
A mianowicie do mojego pokoju po latach planow i oczekiwan trafil wreszcie moj pierwszy MacPro!!! Mocniejszy niz Quad, o ktorym przedtem marzylem wrecz. Siedze sobie na przeciw niego i patrze z zachwytem jak na nowa dziewczyne, srebrna zarzynarka i pachnie jak nowe Najki.
Karta graficzna ma chyba z pol metra dlugosci, a procesor teoretycznie ma 10.6 Giga!!! Wreszcie moge normalnie pracowac. Od dzis jestem wiec iHID, hehe.
A stalo sie to wszystko za sprawa krecenia klipu dla Poise Rite. Otoz chlopaki z mojego klipu "Underground" podpisali kontrakt z Pomaton EMI i robie im klip promujacy plyte. Wszystko na wariackich papierach, ale juz prawie dopiete na ostatni guzik. W poniedzialek krecimy i juz sie nie moge doczekac.
Od pieciu dni spie tylko po trzy godziny - to kara za moje ostatnie wylegiwania sie po 14 godzin;) Ale nie jest zle. Trzymajcie kciuki, relacja juz niebawem, a klip pojawi sie 16 czerwca.






01.06.2007: 045

Tymczasem wlocze sie po koncertach jedynie, a tak to siedze przy kompie i dlubie i dlubie, az wkoncu cos czuje ze wydlubie.

Na koncercie Poise Rite i Perfect kolega zaprosil mnie na jointa. Siedlismy wiec spokojnie na zacisznej kanapie, pije piwo, on kreci, ja krece glowa i rozgladam sie. W pewnym momencie zaczalem zastanawiac sie czy to ja jestem juz tak pijany czy obok mnie siedzi premier Marcinkiewicz. Ano to przeciez on, bo teraz londynskim bankierem zostal. Prawo i sprawiedliwosc zostaly zachowane i wyszlismy sobie na zewnatrz. Tymczasem niespodziewanie, szerzac won zielonej uzywki, dolaczyl do nas kto inny, no i pogadalismy sobie troche z panem Markowskim przy chmurce. A tak to wlasnie czasem bywa;)



Na wywiadzie w Radiu PRL24.net


A tu odwiedzilem impreze Wroclaw Radical polaczona z wystawa prac artystow wroclawskich. Musze powiedzic, ze bardzo mi sie to podobalo. Szczegolnie rysunki mojego ulubionego rysownika Skoczka oraz fotografie Agaty Fitas - obydwu pozdrawiam.



A tu z Dzikim i Justyna na koncercie Jedkera i Popka








18.07.2007: 046

Zmienilem pokoj z mojego przepieknego ogromnego palacyku na ciasniejsza klatke (mini-chatke Hida opuscilem wczesniej z przyczyn wilgotnych - szerzacej sie wilgoci). Zmiescilo mi sie moje studio, w wolnych szczelinach spie. Tak jak na lodzi podwodnej, spi sie tam gdzie zostalo miejsca. Juz na 90 procent jade na wakacje do Chalup. Chalupy welcome to, hehe, trzeba bedzie kupic lornetke, a jaaak;)))
W Londynie zycie jak zawsze nie plynie tylko rotuje, zyje sie w loopie od werbla do werbla, wydaje mi sie, ze czas stoi w miejscu, tymczasem tygodnie leca jak wskazowki w zegarze. We wrzesniu juz na bank mam robic drugi klip Inner Circuit, a potem przymierzam sie do powrotu z wielkiej podrózy. Choc ten klip sie juz odklada tak dlugo, ze zaczynam watpic czasami.
Zpomnialbym wspomniec, ze zrobilem klip dla Poise Rite. Mozna obejrzec w VIDEO HIDA. Ponizej relacja zdjeciowa. Bylo dobrze, poszedlem spac o 4.45 rano, aby wstac o 5.00 na zdjecia. Jeszcze nigdy sie tak nie wyspalem w 15 minut. Skonczylismy prace o 3.00 w nocy wiec pracowalismy przez 22 godziny, w koncu H22 no nie;) Wielkie dzieki dla calej ekipy za prace i dobra organizacje. Pewnie jeszcze nie raz cos razem zrobimy.

Po telefonie potwierdzajacym zlecenie, praca rozpoczeta.


W roli glownej wystapila Ania Wendzikowska, wiecie, ma sie uklady...



Wokalista musial sie poswiecic, nie ma lekko



Prosze jakie wyspane oczka


Tu, tam, siam, klip zrobie wam



Ja i Piotrek Dobroniak (entymedia.com) - operator kamery. Polecam prace na HVX-200, dolozylismy do niej konwerter, dzieki czemu mozna bylo uzyc soczewek od kamery filmowej, wiadomo ze to nie kamera filmowa tylko HD, ale obraz jest na prawde ladny i z dobrym ziarnem i glebia ostrosci. To byla reklama prawie - panie dyrektorze z Panasonica prosze o przelew na moje konto;)


Trzeba przyznac, ze na planie pracowaly same piekne kobiety. Gosia Miksh - dekoracja, Fallon Donakey - stylistka, Justyna Szatkowska - sekretarz planu


I akcja!


Benio w roli glownej


Tomek Likus czyli Dziki - Buch International Promoters (buch.co.uk) - kierownik produkcji wraz z Ania Wendzikowska






19.07.2007: 047

Ponizej kolejna seria felietonow z Nowego Czasu, mam nadzieje, ze juz niedlugo moj administrator naprawi problem z polska czcionka w kronice, bo zmienianie tekstow na wersje bez polskich znakow zajmuje zbyt wiele zbyt cennego czasu.

Zapraszam do lektury i polecam czytanie w porzadku chronologicznym.




W ZWOLNIONYM TEMPIE 14
„Daj głos!“

Jako, że panują czasy demokracji, możemy oddać co jakiś czas nasz głos dający poparcie i otwierający drogę do władzy wybranemu kandydatowi. Jeśli nie głosujemy to nie mamy żadnego wpływu na wynik i tracimy prawo do pretensji. Ponoć... Co jednak poradzić kiedy żaden z kandydatów nie przekonał mnie do siebie? Z nudów śledząc moim laickim wzrokiem polską politykę dochodzę do wniosku, że choć chcę to nie mogę. Jak tu oddać głos, ale nie dać poparcia żadnemu z kandydatów? No bo przecież nie zagłosuje na Giertycha bo za bardzo mi przypomina tą postać orła z serialu „Muppet Show“ i nawet głos ma podobny, Macierewicz zaś jest jak sobowtór Rumburaka z „Arabelli“ więc też nie ma szans. Na Kaczyńskiego? Hmm, też nie, bo te berety tak im mocno wszyscy dokleili, że nawet mnie czasem trudno odkleić. A Tusk? He? Donald? ...To...Donald, też kaczor tylko mu ksywkę bliźniaki niczym księżyc zwinęły. No to może na Kwaśniewskiego, bo wraca niczym rozpędzony bumerang. Chudnie, grubnie, znowu chudnie, rośnie w sondażach i spada. Nie, nie. Nie miałem nic do niego dopóki na koniec nie ułaskawił kolesia po znajomości. Na Pawlaka też bym głosu nie dał bo jakiś taki dalej powolny i niczym żółwik. Dalej w moich oczach jawi się jako najbardziej nieprzebojowy premier i antybohater filmu „Nocna Zmiana“. Dobre pomysły miewa Korwin-Mikke, aczkolwiek jest już tak pewny niezawodności swych słów, że nie dba o to by inni go zrozumieli, nie próbując ani przez chwilę walczyć ze swoją dykcją i tempem wypowiedzi (pomimo tej chamskiej zgryźliwości bardzo tego człowieka szanuję). Wiem, Endrjiu, Endrjiu Lepper. No cóż Andrzejowi jednak jakoś bliżej do roli niż do parlamentu. W czapce na furmance może i był fajny chłop, ale po solarce w limuzynie nie pasuje pruszyć sianem. No co tu począć skoro każdy mnie razi w jakiś sposób? Mam! Wnioskuję, aby na listach do głosowania dołożyć kolejny punkt do skreślenia poniżej listy nazwisk – „żaden się nie nadaje“. Ale co gdyby na kolejnych wyborach okazało się, że nie nadaje sie nikt? ;)




W ZWOLNIONYM TEMPIE 15
„Super-Guma”

Jadąc ukradzionym szefowi jeepem, właściwie to pełzając od korka do korka, patrzę na spływające krople tego niekończącego się deszczu. Mija nas przegubowy autobus. Dlaczego zmienili te kultowe stare z konduktorami? Przecież, skoro się psuły już tak bardzo, to można by było wyprodukowac nowe, ale w identycznej karoserii, przecież to takie proste wydawałoby się... Klimat Londynu został by utrzymany, konduktorzy dalej mieliby pracę, a ja zaś mógłbym wskoczyć do autobka na czerwonym świetle kiedy to właśnie uciekł mi sprzed nosa;) „O to ten darmowy, jak w Polsce“ rzucił mój kolega. Hehehe, zacząłem śmiać się w duchu. To taka tragikomedia, kiedy normalnością jest oszustwo. Wśród mas zapanowało przeświadczenie, że uczciwość to frajerstwo. Ten który nie wykorzystuje okazji do niezapłacenia czegokolwiek i obejścia przepisów jest wyśmiewany. To przecież nienormalne, żeby płacić za przejazd kiedy nie ma kontrolera, no nie? Ostatnia sytuacja z płaceniem podatków przez nas „wyspiarzy“ też nie zachęca do uczciwości. Ciekawi mnie ile osób odprowadziło podatek za te ostatnie dwa lata dwukrotnie? No cóż, w naszym przekonaniu to Oni oszukują w tym momencie.
Wszystkie te problemy zaczęły się kiedy nadano w telewizji pierwszą reklamę „gumy do żucia“, którą każdy zapragnął żuć.
„Żuj żuj, bedziesz burżuj“. Guma uzależnia jak biegacza bieżnia. Aby ją mieć musisz zapłacić tyle i tyle, aby mieć tyle i tyle musisz popracować tu i tam, aby mieć tu i tam czasem musisz wyjechać do Anglii;) Filzofowie głowili się przez lata na wynalezieniem antidotum, wydaje się jednak, że się chłopakom nie powiodło. Prawda jest taka, każdy chce żuć. Myśli o tym nieuczciwy właściciel baru dolewając wody do piwa, myśli o tym też jego żona delikatnie stymulując swój akces do kart kredytowych męża. Można by wymieniać bez końca: nieuczciwy polityk sprzedający swoje wpływy, drobny sklepikarz polerujacy olejem starą kiełbasę, paliwowy magnat czyli paliwowy chrzciciel, czy też właściciele supermarketu smażący popsute kurczaki. Każdy chce kupić sobie nowe pudełeczko pełne super-gum. Kiedy gumę miał już każdy i przestała być aż tak “kull”, pojawiła się nowa reklama, a za nią kolejna. Arbiter sprzedawczyk chce lecieć na wczasy do Honolulu, a młoda „gwiozdka“ porno, podczas maksymalnego wczuwania się w realizację scenariusza, myśli o nowym Mini Morrisie, na którego kopul... ups, znaczy się, na którego kumuluje pulę. Nikt nie przewidział skutków ubocznych działania gumy czy też innych kuszących dóbr. Ludzie boją się zapisywać do oddania potrzebującym swych organów w razie nagłej śmierci, gdyż po nie tak odległych wydarzeniach w pogotwiu, zaistniała obawa o stanie się ofiarą uzależnionego od super-gumy handlarza częściami zamiennymi dla homo sapiens. A przecież to w sumie fajnie by było w razie takiej szybkiej śmierci żyć dalej w innym człowieku. No ale niech to się stanie kiedy faktycznie umrzemy tragicznie, a nie kiedy pomaga nam w tym Pan Dr Żujący. Rażą nas szokując gorszące fakty, kiedy gumę żują lekarze, politycy, księża czy nauczyciele, ale prawda jest taka, że gumę żuję każdy z nas. Żuj super-gumę, pracuj, prokreuj, naucz tego dzieci!
Ładne jaja...




W ZWOLNIONYM TEMPIE 16
"Teoria ostatniej chwili"

Zgubiłem £100! Myślałem, że z siłą mojej złości mogę wyginać gwoździe niczym „zakazany“ Gustlik. Czacha dymi, chociaż każdego pecha tłumaczę sobię jako szczęście. Wydaje mi się, że człowiek w swym istnienu leci jak statek kosmiczny w próżni. Raz nakierowany bezwładnie podąża w pierwotnie obranym kierunku. Ludzkie „nieszczęścia“ to imitacje małych silników odrzutowych pokrywających statek, które wyrzucając strumienie powietrza, naprowadzają go na inną trajektorię. Te eksplozje nieszczęść doprowadzają nas do miejsc, do których wcale nie lecieliśmy, a które często w rzeczywistości okazują się być atrakcyjniejsze od uprzednich celów. Dzięki temu można powiedzieć, że żyję bez nieszczęść. Coś jak złoty środek, tyle że nie zawsze działa;) Nawala dzisiaj w przypadku zgubionej stówy. Nie było to w sumie nieszczęście tylko mój własny błąd i głupota, no bo jak można… ech… Przeszukałem wszystkie miejsca, w których byłem w ciągu ostatnich 15 minut, sprawdziłem wszelkie istniejące kieszenie i zakamarki mojego pokoju. Nie ma, no nie ma no. W południe mają mi przywieźć monitor, za który muszę zapłacić. Nie ma innego wyjścia jak pożyczyć na szybko. Wyjmuję telefon i dzwonię. W momencie, kiedy impuls z mojej komórki wyruszył w podróż z punktu A do punktu B moim oczom ukazuje się pliczek pieniędzy położony luzem za monitorem komputera. Rozłączam rozmowę, a mój nastrój promienieje. Jeesst! Znalazłem seteczkę, stówcię, stóweczkę, stówunię, trala lalala. Stało się to w ostatniej chwili przed załatwieniem kolejnej. „Teoria ostatniej chwili“ znowu zadziałała pomyślałem sobie. Nad teorią ostatniej chwili zastanawiam się już od kliku lat, wypadałoby więc w końcu coś napisać. Ja wiem, wiem, brzmi to jak idotyzm z pierwszej ligi. Większość uważa, że to, że coś się dzieje teraz, a nie potem, jest dziełem przypadku i nie mamy na to większego wpływu. Ja jednak zawsze byłem inny i myślałem też inaczej. Nie lubię podążać wyznaczonymi i utartymi scieżkami, zawsze robię wszystko na opak (dla mnie to reszta robi na opak). Rzeczy standartowe i zaakceptowane przez zmanipulowaną większość brzydzą mnie wręcz. Wzięło się to stąd, że moja Mamcia zawsze mi mowiła: „- Kupię ci tą modną koszulę; - Ale ja nie chcę tej koszuli!; - Ale przecież wszyscy chłopcy takie noszą!; - I właśnie dlatego jej nie chcę! Nie chcę być taki jak wszyscy!“ Tak właśnie było. Skupiając się na mojej teorii doszedłem do wypracowania małej definicji tego, o co mi chodzi. Otóż uważam, że zdarzenia porządane mają większe prawdopodobieństwo realizacji na chwilę przed zamknięciem możliwości tej realizacji. Często stoimy na przystanku niecierpliwie czekając na autobus, który jak na złość nie nadjeżdża. Kiedy wreszcie rezygnujemy i udajemy się na metro lub taksówke, autobus wyłania się zza zakrętu. Czasami wyrzucamy niepotrzebne rzeczy do kosza, po czym zaraz nadarza się sytuacja, kiedy tych rzeczy potrzebujemy. Rezygnując ze zdarzenia lub przedmiotu zaczyna działać teoria ostatniej chwili dla tej rzeczy. Myślcie sobie co chcecie, ale ja Wam to mówię. Działa.
Zastanawiam się nad wykorzystaniem tej teorii do wywoływania zdarzeń poprzez symulacje rezygnacji. Brzmi to jak oszukiwanie porządku świata. Ale skoro można programować swoje ciało i umysł za pomocą medytacji, to dlaczego nie można by było w pewnym zakresie stymulować otaczającego świata poprzez “ostatniochwilizację”? Zapraszam do spróbowania. Muszę jednak ostrzec, że nie działa jeśli nie rezygnujemy tak na serio. Świat/Natura/Bóg/Energia/Matrix - oni są bardzo mądrzy i spostrzegawczy i nie tak łatwo ich oszukać. Aby spowodować lukę w systemie i zmienić pozornie nietykalny ład trzeba uwierzyć w to co się robi i zrobić to na prawdę. Mówię teraz jak Morfeusz do Neo – uwierz! Rzecz trudna, wiem, ale tylko rzeczy trudne i niecodzienne pozostają, o reszcie się zapomina.
I znowu wspomnę słowa mojej mamy:
- Ty to wszystko robisz na ostatnią chwilę! - A jak!




W ZWOLNIONYM TEMPIE 17
„Peronowy dryf”

Niewyspany jak zawsze, ścierając ropę z lewego oka, oparty o zepsutą maszynę pełną wciąż reklamowanych słodyczy, czekam na swiatełko w tunelu. Wraz ze mną czeka na nie pełny peron Londyńczyków. Każdy z innej bajki. Każdy z ropą w oku. Niewysoki pracownik masarni typu ‘halal’, który zapomniał przykrócić włosów na głowie, brodzie, wąsach, uszach i w nosie bacznie obserwuje starszego otyłego pana w okularach. Ten zaś spocony przeciera nerwowo czoło starą, niewypraną i pomiętą do bólu chusteczką (chuściorą właściwie), nieustannie obserwujac ukradkiem bawiące się dzieci. Małe dziecko kopie duże dziecko, duże mu oddaje, bo też się wychowało w Anglii, więc nie ma stresu w związku z tym. Zapracowana matka czyta plotkarski brukowiec, no to przecież nie ma „kobicina” czasu, żeby doglądać maluchów. Pierwszy raz wymówiła imię swojego drugiego dziecka, kiedy to trzeci raz wpadło na stojących obok zaspanych z ropą. Za pierwszymi dwoma razami nie zareagowała wogóle hipnotycznie brnąc przez wywiad z recydywą roku - Paris Hilton, relacjonującą swój pobyt w wiezieniu (za tydzień pewnie kupi to wiezienie i otworzy w nim hotel – Hilton oczywiście;). Urażone i zdegustowane zachowaniem dzieci dwie dumne damulki typu „posh”, nie zwracające dotychczas uwagi na ‘przyziemne’ otoczenie, powróciły do ambitnej polemiki, co słowo stękając „oooouuułł noooouuułł”, analizując sposób działania nowej pomadki do ust. Za nimi stoi grupka trzech nie mogących wyhamować swych instynktów samców bedących chyba w apogeum swego okresu godowego, zaczepiających je pomimo braku jakiegokolwiek odzewu. No cóż, nie każda „laska” leci na „oooouuułł shiii.. what a bi...” Chłopaki się jednak nie poddają i pochłonięci tym do końca nie widzą wogóle obserwującego ich starszego Pana, pomimo słońca, ubranego w długi płaszcz i kapelusz. Klasyczny glina prosto z amerykańskiego filmu. Taki tajniak co każdy wie, że to tajniak, niech będzie, że to tajniak teoretyczny. Obserwuje i obserwuje, notuje sobie, smarka. Patrzę na niego i widzę jak on patrzy na swoich podejrzanych, którzy patrzą na dwie damulki, które patrzą na matke patrzącą na dwoje swoich bezstresowych dzieci, na które patrzy spocony pan grubasek, na którego patrzy owłosiony masaż. Normalnie jak łancuch pokarmowy, z zębami zamienionymi w oczy. Podjeżdża pociąg i się zaczyna. Nie wiedzieć czemu nikt nie wsiada do pociągu w miejscu, w którym cały czas na niego oczekiwał. Można zaobserwować znoszenie ludzi jakby przez wiatr, zgodnie z kierunkiem poruszania się pociągu. Kiedy metro hamuje, ludzie zaczynają iść wzdłuż peronu. Wszyscy jak jeden. Jakby to był rytuał przed wsiadaniem, że trzeba przejść minimum 10 kroków - kto nie przejdzie nie wsiada;) Postanowiłem manifestacyjnie stać w miejscu i sprawdzić ile osób na mnie wpadnie. Okazuje się, że ludzie w momencie wjazdu pociągu na peron, popadają w swego rodzaju hipnozę i po prostu idą, nie wiadomo po co, bo mogli już tam stanąć na początku, ale nie, oni wola postać gdzie indziej, a wsiaść gdzie indziej. I robią to nie patrząc na boki, przecież idą wszyscy, skutkiem tego zostałem potrącony przez trzy osoby! I każda z nich zdziwiona wręcz – „co ja tu robię???”, dlaczego nie podążam z podziemnym wiatrem? Od razu przyszło mi do głowy, żeby zebrać grupkę ludzi i po dogadaniu się, chodzić w przeciwną stronę do podjeżdżającego pociagu. Może po 5 latach chodzenia pod prąd wyhamowalibyśmy peronowy dryf. Zjawisko to dziwne i nie wiem skąd się bierze. Chętnie posłuchałbym jakiejś fachowej socjo-psychologicznej odpowiedzi na ten temat. Jedyny plus jaki wychwyciłem to możliwość separacji od niechcianego otoczenia zaobserwowanego wcześniej na peronie. Dryfując damulki odcinają się od napalonych samców, dzieci znikają z oczu spoconemu, owłosiony tymczasem ma nowy obiekt do obserwacji, patrzy sobie na pewnego Pana i się dziwi, jak można nosić płaszcz i kapelusz w taki upał???




W ZWOLNIONYM TEMPIE 18
"Polish Horda"

Miałem pisać felieton, ale nie chce mi się coś. Nie mogę się skupić po przeczytaniu dwóch artykułów w TimesOnline. Pierwszy pod tytułem "The Polish Dream" autorstwa Damiana Whitworth'a, prawie jak American Dream, tylko Teraz-Polish wersja. Trzeba przyznać, że całkiem pochlebny artykuł o Polakach. Aż mi się dobrze na sercu zrobiło czytając o ambitnych ziomalach osiągających sukcesy dostrzegane przez brytyjskie społeczeństwo. Pobudowałem się na duchu wierząc ponownie, że każdy z nas będzie robił to, o czym dotychczas marzył, jeśli tylko będzie bardzo tego pragnął. Drugi artykuł skusił mnie swoim jakże chwytliwym tytułem - "How to charm your Polish builder", do którego wrócę za moment.
Nie wiem czy jest to już powszechne, aczkolwiek zauważyłem, że wielu Brytyjczyków próbuję niemożliwej z pozoru do opanowania sztuki władania językiem polskim. Kto jak kto, ale Wyspiarze sprostali wielu wyzwaniom w swej historii, mają więc szansę na zmierzenie się z tym najtrudniejszym. To jak ostatnia scena w grze komputerowej, gdzie walczy sie z Królową. Jeden znajomy Londyńczyk powiedział mi, że uczy się polskiego, bo uważa że niedługo to będzie tutaj "strategiczny" język. A pewnie, że strategiczny, bo jak się zakocha w pięknej nadwiślance, co nie spika zbytnio, to mu bez języka żadna inna strategia nie pomoże. Nie wiem czy autor "The Polish Dream" uczy się polskiego czy nie, ale chyba chciał zabłysnąć (oczywiście jestem bardzo pozytywnie do niego nastawiony). Otóż zaczynając artykuł wspomina o pochodzeniu angielskiego słowa "horde" od polskiego "horda", co ma oznaczać migrujące/wędrowne plemię prowadzące koczowniczy tryb życia (jeśli oczywiście dobrze przetłumaczyłem - "tribe of migrating nomads"). Oznacza też grupę zwierząt jak by nie było, wilków np.;) Tak to słowo spodobało się autorowi, że używał go gdzie popadnie komplementując “hordę” jednocześnie. Zapewne czynił to nieświadomie, aczkolwiek paru się pewnie obraziło. Zawsze paru się znajdzie... Dopiero docierając do ostatniej strony spostrzegłem kolejną perełkę przeoczoną na każdej poprzedniej stronie. Był to link do kolejnego "artykułu" pod wspomnianym wcześniej tytułem "Jak oczarować polskiego budowlańca". Kliknąłem natychmiast i śmiałem się przez... w sumie to dalej się śmieję. Otóż każdy wie jak to jest oglądać filmy naszych południowych sąsiadów, kiedy to Terminator w decydującej scenie mówi "ja sem elektromechanicky mordulec", a Batman już na wejściu oznajmia "ja sem nietoperek". W czeskim języku słyszymy wiele zdrobnień naszych wyrazów, co często brzmi bardzo zabawnie. Hmm, a to może dlatego Polacy jakoś z Czechami, pomimo że się lubią, mało interesów robią ze sobą. Polak nie wytrzymuje decydujących momentów negocjacji i wybucha śmiechem, a wiadomo, że Czechy dobre chłopy i poczucie humoru to ich wizytówka, no to też się śmieją i zamiast robić interes idą razem na piankę;) Żeby było po równo, to ponoć my dla Rosjan mówimy jak starsi ludzie ze wsi, a w Londynie ktoś mi powiedział, że “po pijaku” brzmimy jak Hindusi bo tyle tego “ur, ur”. Wracając do tematu moim oczom ukazała się lekcja polskiego mająca ułatwić dogadanie się z najpopularniejszymi wykonawcami remontu in the UK. Już nie mogę się doczekać kiedy inne narodowości będą umiały rozmawiać ze mną po polsku. Zrobili polskie znaki drogowe (he,he, to jest żenada, ludzie nie róbmy jaj za przeproszeniem, nauczmy się chociaż nazw znaków), robią "tłumaczenia" na każdym kroku, napisy w telewizji, niedługo teleturniej reality “Naucz się polskiego w 180 dni”, etc. Spodziewam się więc, że speakerzy w mediach będą też mówili po "polsku". Tylko właśnie jest jeden mały problem. Jak łatwy jest polski widać po B16. Przed czytelnikami Times'a postawiono jednak o wiele łatwiejsze zadanie niż przed papieżem. Brytyjczycy, którzy opanują prezentowane zwroty, niewątpliwie potężnie imponując Polakom, niechcący mogą przebić czeskie filmy. Zaczepne "Hchowbi pun herbutte?" i ciekawskie "Yuk dwoogo to zuymieh?" czy też "Prosheh djontsh booty" potencjalnie zakazane przez przez ministra oświaty ze względu na podobieństwo słowa "djontsh" do "joint". Tytuł zwrotu strategicznego przypadł temu oto tłumaczeniu: "Please protect this area from dust - Prosheh too zakrich pjed koorjem ee piwem." Lecz to co według autorów na prawdę może zaimponować naszym buildersom i zagwarantować doskonałe wykonanie roboty to: "Monj viyekow. Hchowby pun zostach na shnyadanyeh?". No cóż, polska język nie taka łatwa...
My sami nie mówimy perfekcyjnie po angielsku, pomimo kaleczenia fajnie będzie pogadać kiedyś z Anglikiem po polsku.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 19
“Przeżyć życie w pół skeundy”

Podążając od linku do linku doszedłem do opisu religii, której dotychczas nie znałem (co za nieuk ze mnie) - bahaizmu. Mniej więcej chodzi o to by połaczyć wszystkie religie, połączyć cały świat, żeby wszyscy żyli w zgodzie, przyjaźni itp., itd., (jak ktoś chce więcej niech poszpera w sieci) wszystko bardzo piękne, aczkolwiek, jak to w tych przypadkach bywa, zbytnio utopijne. Co jednak ciekawe, przedstawiciele tej wiary otwarcie głoszą potrzebę stworzenia jednego języka dla wszystkich ludzi i postulują wykorzystanie Esperanto. Bardzo mi się ta idea spodobała, ale doprowadziła mnie ona tylko (aż?) do kolejnej, która mi chodziła po głowie przez ostatnie dwa tygodnie. Otóż mam fajny pomysł na nowy język międzynarodowy, w którym każdy bez przeszkód będzie mógł rozmawiać na całym świecie. Byłby to globalny język migowy. Zniknął by problem z dogadywaniem się z ludźmi niesłyszącymi czy niemymi, mogli by nim "mówić" ludzie, którzy nie potrafią czytać i pisać. Dotychczasowe języki migowe odwołują się raczej do danego języka mówionego, aczkolwiek są takie, które zasięgiem obejmują kilka krajów. Dlaczego więc nie opracować takiego międzynarodowego migowego esperanto, który pokonałby wszelkie granice? Jego forma pisana powinna mieć formę alfabetu Breila, aby niewidomi też zrównali się z resztą. Może w końcu byśmy się wszyscy jakoś fajnie dogadali... Istny raj do czasu nowej wieży Babel. Zbaczając na temat raju, tak sobie myśle, że chyba nie chciał bym tam iść. Wyczytałem pośród stron z zakresu entymologii, że jedna mucha domowa w dogodnych warunkach może spłodzić do 5,5 miliona młodych muszek. Jak to mówią na trzepaku, "kopara mi zjechała". Jak to? Jak te pięć i pół urodzi kolejne pięć i pół... to ile my tych much tu mamy? Nie mogłem znaleźć informacji ile much jest na świecie czy też ile ich wogóle w historii Ziemii istniało - no bo i jak je policzyć? Ale jak ktoś policzył gwiazdy to tam dla niego takie muchy to pestka. Ludzi policzyli i było nas ponoć w historii naszej planety 106 milardów 456 milionów 367 tysięcy 669 (ale bzdura z tym 669 na końcu, przecież to się zmienia co sekundę;). Wracając do muszek, ponoć wszystkie zwierzęta idą do raju (ciekawe co dla nich jest grzechem?;), no to w tym raju całe niebo przecież pełne much by było. A gdzie tam komary, chrząszcze, turkucie podjadki? Co z resztą z miliona znanych gatunków owadów i tą resztą dalej nie znanych? No i jeszcze przecież po 72 dziewice dla każdego muzułmanina, to jak jest ich ok. 1,4 miliarda, z czego dajmy na to połowa to mężczyźni (nie wiem co z lesbijkami), no to 700 milionów razy 72, ja cie nie mogę to jest 50 milardów i 400 milinów samych dziewic!!! Ludzie przecież tam musi być mega tłok! I trzeba czekać “grzecznie” te jakieś 60-80 lat, żeby potem się gnieść...;) Dla pocieszenia dodam, że chrząszcze żyją jako larwy po kilka lat po to, aby na kilka tygdni na koniec swego życia zostać prawdziwym chrząszczem i se w końcu polatać. Tak na prawdę to chciałem dzisiaj pisać o tym, jak to jest z tymi stworzeniami co żyją tylko po kilka sekund. Jak to jest przeżyć życie w pól skeundy, no ale cóż tak to bywa kiedy się czyta dwie strony internetowe naraz i jednocześnie pisze felieton...





W ZWOLNIONYM TEMPIE 20
„W kropli deszczu"

Zagaduje mnie znajomy – „Ale pogoda” – „Jaka?” się pytam. – „No taka” – pokazuje palcem za szybę; - „No jaka?” – nie daję za wygraną; - „No zobacz, co jesteś ślepy!?; - „No widzę, ale dalej cię nie rozumię”; - No przecież leje nie widzisz?”; - „No widzę, że leje, ale mówiąc - ale pogoda - nie wiem czy ją pochwalasz czy też narzekasz”; - „Przecież jak leje to chyba jej nie chwalę, no nie?” – odpowiada już poirytowany kolega. – „Czy uważasz, że jeśli ty nie lubisz deszczu, to nie lubią go wszyscy? A jak powiesz – ale pogoda – to każdy się domyśla, że chcesz powiedzieć – ale beznadziejna pogoda? Ja lubię deszcz i jak mówisz – ale pogoda – to myślę, że rzeczywiście na dworze jest super”. – „Aaa, nie gadam z Tobą, bo nie rozumisz”. No i bardzo mnie to cieszy. Ja nie „rozumim”, on „rozumi”. Niech będzie. Już wolę pogadać sobie z samym sobą, niż słuchać tych smętów.
Od pewnego czasu pogoda przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, może dlatego że nie jestem organizatorem letnich koncertów na powietrzu... Po prostu, jest jaka jest i tyle. Przecież nie mogę jej zmienić, nie mam na nią wpływu, dlaczego mam więc poświęcać jej tyle czasu dziennie? Nie wierzę, że modlitwą czy czarami da się coś załatwić w tej kwestii. Muszę się przyznać, że kiedyś pracując przez wakacje jako ratownik wodny, składałem z kumplem dwa szerszenie w ofierze, otoczone kwiatkami, umieszczone na desce do nauki pływania, aby wywalczyć deszcz, który jak by nie było spadł. Ale to bardziej zabawa i przypadek, no chyba, że na górze, czy gdzieś tam szerszeń jest jak trufel. I tak to spędzając czas na basenie w okresie ostatniej wielkiej powodzi, kiedy wszyscy już ten deszcz znienawidzili, ja rozkoszowałem się nim wręcz, kiedy nie musząc pracować, płacono mi za czytanie książek i pisanie tekstów piosenek. Zostało mi to po dziś dzień. Kiedy leje, otwieram na oścież moje szklane ogrodowe drzwi i siadam na fotelu na wprost, patrzac się na kapiący żywioł. Namierzam kroplę od momentu jej wejścia w zasięg mojego wzroku, śledzę starannie jej lot i upadek. Uderza w ziemię niczym pocisk. Jak spaść, to z wysokiego konia mówią ludzie, a krople im na to: jak spaść to z nieba!. Obserwuję i obserwuję i przypomina mi to moje nieskończone wpatrywanie się w płomienie ognia, wirujące tornada czy też przepiękne zakątki Ziemii. Jakiś widać magnes zawiera się w tych żywiołach, który skupia wzrok i nie chce puścić. Patrząc na nie wchodzę w tryb, który dla jednych byłbym stanem nieważkości, dla innych hipnozą czy transem, a ja go nazywam trybem „stand-by“. Taki zahibernowany komputer, który działa natychmiast po poruszeniu myszką. Siedzę i patrzę. Odcięty od świata, tylko ja i on. Pojawiają się myśli, które zazwyczaj się nie pojawiają, rodzą się pomysły, ukazują się rozwiązania. To jest jak wymiana energii. Po niej odczuwam turbo doładowanie i wydaje mi się, że mogę rozwiązywać krzyżówki nie czytając ich;) Coś w tym wszystkim jest, żywioł to taka energia w nadmiarze. Znajdując sposób na kontakt z nim, można tej energii trochę podkraść. Podarujcie więc deszczowi winy za zmoczone ubrania, rozmyty makijaż i zburzoną fryzurę. Popatrzcie na niego, jak na zaopatrzyciela. Kiedy pada, to nie robi nic innego jak podlewa naszą ziemię i daje nam życie. Popatrzcie więc na ten zastrzyk życia, zwolnijcie tempo, stańcie, może wtedy dostrzeżecie to, czego szukaliście tak długo...






W ZWOLNIONYM TEMPIE 21
“Komisariat”

Ojojoj, moja niewyjściowa gęba pojawiła się w gazecie. Do teraz nie jestem pewien czy to dobre rozwiązanie, bo przecież gazeta to takie medium, w którym liczy się wypracowana treść, a nie wygląd. Przeważnie zdjęcia dotyczą omawianych wydarzeń i ich bohaterów, a tu masz, naszych fotek się Naczelnemu zachciało, hehe. No jakoś to będzie, proszę czytać nie oglądać;)
Kolega mi napomknął – “ty, a co ty po wszystkich tak jedziesz?” ...O, oo, nie wiedziałem w sumie, że po kimś “jadę”. Sory men;) Pisząc o wadach, czy też innych zdarzeniach, nie mam na myśli konkretnego wyszczególniania, a jedynie dania impulsu do zastanowienia się nad tym. Nie przekonuję i nie nauczam. Ja tylko czasem prezentuję te drugie strony medali, na które nikt nie zwraca uwagi. Próbuję pokazać inne punkty widzenia, aby podrażnić i obudzić tych, którzy nie wiedzą o ich istnieniu. Sam tekst nie jest już rozwiązaniem, on jest tylko drogą do miejsc, w których jest jaśniej. Sam mam wady, moje wady też dają mi impuls. Pomyślę jednak o tym co mi chłopina powiedział i może za tydzień “pojadę” po sobie;)
Dzisiaj chciałem, pewnie jako ostatni, ustosunkować się do białego miasteczka przed kancelarią premiera RP. Jako syn pielegniarki z 35 letnim stażem na koncie i emeryturą nie pozwalającą utrzymać konta, wiem o co biega. Znam życie z pielęgniarskiej pensji co równe jest znajomości życia z przeszkodami. Modnie teraz jest pojedynkować się na zawody, my robimy więcej, a wy mniej, my musieliśmy się więcej uczyć, a wy nic. My powiniśmy zarabiać tyle, a wy tyle. My – Wy. Dyspozycja rządowych środków jeszcze nigdy nie wzbudziła zadowolenia. Weźmy przykład, że dajemy stu Polakom sto milionów i mają sobie je podzielić na zasadzie wspólnego dogadania się, uwzględniając poziom wykształcenia, skutków ubocznych wykonywanej pracy, ponoszonej odpowiedzialności, etc. Kto wierzy, że przebiegną szybkie, sprawne i skuteczne negocjacje ręka do góry. Każdy ma swoje zdanie na ten temat. Moje jest takie, że nie powinno brakować nigdy środków na lecznictwo, edukację, naukę i rozwój gospodarczy, dopóki są na co innego. Stać nas na "super funkiel nówka nie śmigane łodrzutowce" i na prowadzenie wojen "w imieniu nas wszystkich" (what da f...???), to dlaczego nie ma już kasy na ludzi ratujących nasze życie od urodzenia do śmierci? Ja przepraszam bardzo, ale czy nas ktoś atakuje, że ważniejsza jest obrona granic od obrony życia obywateli? Czy zamiast godziwej egzystencji mamy cieszyć się fajną kolorową etykietką w zagranicznej prasie? No wiadomo, że ciężko jest przecież posłowi, który nigdy nie był w “nieprywatnej” przychodni czy szpitalu, walczyć o zwiększenie budżetu na publiczną służbę zdrowia. Przecież on ma tyle na głowie, a jak ostatnio był u lekarza to ten go przyjmował z uśmiechem od ucha do ucha, a o strajku ani nie wspomniał. Taki poseł to przecież normalny chłop, pracuje jak wół, aby wyborcom było lepiej, wypełnia każdą złożoną obietnicę jak poprzednim razem kiedy go ślepi wybrali. A jak już chodzi o wydatki, to kasę trzeba przecież dać na becikowe, bo nas za mało i dzięki temu będzie nas więcej, huraaa! Myślą sobie więc chłopaki w rządzie: - “pielegniarki przecież igłami nas nie pokłują, dobrze że to nie rolnicy czy górnicy, bo zaś drzwi zamurowane i ziemniaki na ulicach, a tak to posiedzą, pobiją w garki, a nawet obiecały posprzątać po sobie. Zamelduj do prałata, że... Damy radę!”
Ja wiem skąd się to wszystko wzięło. Oni wszyscy już za dużo czasu spędzili na sejmowym “komisariacie”. No tak, co krok to komisja, co krok to wariat - istny komisariat.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 22
“W czepku urodzony”

Urodziłem się podczas meczu Polska - Holandia. Wygraliśmy 3-0. Gdy mój tata darł się gol, pielęgniarka do mojej mamy krzyczała jeszcze jeden. No to moja mama parła i parła, sędzia gwizdał, tata dalej się darł, a ja spokojnie "na luzaku" wyskoczyłem ze śluzu, ściągłem ten idiotycznie wyglądający czepek, rozejrzałem się wokoło i powiedziałem: - Coś tu nie gra...
Było to w 50 tysięcznym miasteczku, więc porównując do Londynu, to można powiedzieć, że jestem z wiochy. Ale wieśniak. Normalny nigdy nie byłem. Na wszystko miałem swoje niecodzienne sposoby. Kiedy dostałem "wkońcuzbytsilne" lanie, powiesiłem się na lince na drążku do podciągania i tyle. Rodzice w porę wszystko zauważyli i po zdjęciu mnie, byłem już najukochańszym synusiem. Taki mały cwaniak. Razem z przyjacielem psuliśmy wszystkie zabawki rozbierając je na części i próbując "zmieniać na lepsze", niestety nasze prototypy najczęściej się rozpadały. Żyłem zawsze beztrosko, nie myśląc za bardzo kim chcę w życiu być. Nauczyciele wciąż powtarzali, że zdolny, ale leń, zdolny, ale leń. Czy ja wiem czy taki leń, to że mój plan na życie nie zawsze pokrywał się z ich ideałami, to nie znaczy, że już leń. A że pospać se lubię...
Nie chciałem być strażakiem bo mi się wchodzić wciąż na drabinę nie uśmiechało. Policjantem też nie, bo przecież nie będę ciągle kogoś gonił. Górnik? Nie ma takiej opcji, nie umiem kopać po prostu, jak biorę łopatę w ręce to żal bierze. Te wszystkie zawody wymieniane w przedszkolu odfajkowane. Chyba za wcześnie mi je pokazano i za szybko się znudziły. Kiedy pani od biologii przyłapała mnie na wyjmowaniu organów z formaliny zapytała czy może chciałbym zostać lekarzem? No może i bym chciał, ale jak sobie pomyślę, że musiałbym tak wstawać wcześnie rano, żeby kogoś pociąć czy też pozszywać, to już bym nie chciał. No to kim ty człowieku chcesz być, dręczyli mnie nieustannie. Może adwokatem zostań, jak takiś cwany? Inoś wygadany mądrala i tyle. Hmm, już widzę jak wchodzę na salę, rozkładam znane mi na pamięć tomy "zadużych" ksiąg, sprawdzam moje asy w rękawie, puszczam oko do seksownej prokuratorki, du!, du!, du! - "Ej gościu, mógłbyś nie stukać mi przy uchu młotkiem o tak wczesnej porze?" Nie, nie, do godziny dwunastej w południe nie może być żadnego hałasu, prawnikiem nie będę więc. Ciocia mawiała, najlepiej idź tak, żebyś miał i wykształcenie i zawód. "Ja to bym chciała żebyś ty jakimś inżynierem został". Mr. Innżżżynier, no niby luz. Budowałbym samoloty, albo mosty, albo łodzie podwodne. Małe „ale“ to to, że nie cierpię matematyki, fizyki i chemii. To znaczy uwielbiam oglądać programy naukowe z tych dziedzin, ale forma w jakiej próbowano mi zaszczepić wiedzę z tego zakresu w szkole, okazała się nieakceptowalną przeze mnie. Tak więc Droga Ciociu, inżynier ze mnie taki, jak z koziej .. trąbka. No to stolarki się ucz, ludzie zawsze będą meble kupować. Pewnie, stolarki, jak ja piły tarczowej się boję, że wypadnie. Po drugie ten hałas i ten pył i widziałem paru stolarzy z obciętymi palcami. Taboret naprawię, ale stolarzem nie będę. Oj Marcyś, ty wydziwiasz i wydziwiasz, że aż nawydziwiasz. No właśnie, przecież ja zawsze chciałem coś nawydziwiać. To jest to! Chce coś nawydziwiać. Coś stworzyć innego, żeby każdy się dziwił i podziwiał. No to budowniczym zostań i domy różne buduj. No ciociu, co ty, wiesz, że ja mam dwie lewe ręce do takiej roboty, a do tego mam uraz z dzieciństwa, kiedy to zbudowane przeze mnie zamki, zdeptał mi na złość brat. To już bardziej chciałbym coś wymyślać jak da Vinci, jakieś wynalazki. Idź ty się wynalazku lepiej prześpij, bo chyba ci się już całkiem pomieszało, pomyśl o jakiejś normalnej pracy. Normalna praca. Co to jest normalna praca? Czy jest w takim razie jakiś spis, z którego mogę sobie wybrać? Czy mogę być archeologiem jak Indiana Jones? Nie, bo pogryzie cię wąż, albo skorpion. A naukowcem? Przecież ty się nic nie uczysz, te oceny to chyba sobie załatwiasz. Filozofem? Ty nie filozofuj, bo już jeden taki był, co filozofował i pieniędzy z tego żadnych nie miał. No to sportowcem będę. Nie wiem tylko w jakiej dyscyplinie. Chciałbym pływać, jeździć na nartach, żeglować, grać w kosza, siatkę, nożną i ręczną, jak tak teraz pomyślałem ile tych sportów jest, to nie wiem czy bym w końcu wybrał. Wybredna zgrzęda ze mnie. To nie, tamto nie. Dopiero teraz jednak wiem, że nie zawsze trzeba iść z życiem na kompromis. Czasem odrzucając rzeczy do nas w jakimś sensie niepasujące, w drodze eliminacji, dochodzimy do tych, których wykonywanie sprawia nam radość i satysfakcję. Drzewo ma wiele gałęzi, nie na wszystkich jednak rosną owoce, wspinając, rozejrzyj się dobrze, abyś nigdy nie był „głodny“.







12.01.2008: 048

Jest 11 stycznia, właściwie to już 12 bo właśnie minęła północ. Udało mi sie wreszcie odratować moje kroniki, mam nauczkę odnośnie archiwizacji. W najbliższych dniach jeszcze powklejam zdjęcia, których na dzień dzisiejszy jeszcze brakuje. Wreszcie mogę swobodnie używać polskich czcionek więc będę pisał już ładnie po polsku, choć ciężej mi się pisze w ten sposób i pewnie często będę zapominał. Ostatni wpis z odratowanych archiwów pochodził z 19 lipca, ale nie wydarzyło się w ciągu tego półrocza aż tak wiele, wiec nie mam stresu w związku z tym. Na wakacjach byłem w Polsce, gdyż od dawna marzyłem, aby zabrać moją Mamcię na jakieś fajne wakacje. Polecieliśmy nad morze odwiedzić spędzającą tam wakacje naszą rodzinkę i było super. Nie ma jak Poland. "...ojczyzno moja ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto cię stracił" - te słowa są święte, a kto nie wierzy niech wyjedzie.
W Londynie stara bida. Już tu nie chcę być. Ale górale przepowiadają, że zjadę niedługo z powrotem do kraju.
Chodzę regularnie na wszystkie polskie koncerty, szczególnie, że nie muszę płacić wstępów;)
A tak to piszę sobie coś tam, jakieś teksty, pomysły, synopsisy filmów, historie, szkicuję książkę, której pewnie nigdy nie skończę, itp. Działam również dalej z moim serwisem ogłoszeniowym wielkabrytania.org i wymyślam kolejne projekty internetowe.
No i oczywiście uczę się montażu i reżyserii kiedy tylko jest okazja, kolejne programy opanowane, czytam też dużo, m.in. książkę o moim big prapra - jak ktoś ma ochotę to polecam www.kremer.pl

To co, nie będę zanudzał jakimiś pierdołami. Pod spodem trochę ostatnich zdjęć oraz reszta felietonów "W ZWOLNIONYM TEMPIE". Tak wogóle to zakończyłem już tą serię, bo poczułem lekkie wypalenie i chciałem robić coś innego. Nie mogę tak pisać na terminy, na zawołanie, nie potrafię, to musi samo wyjść z mózgu, musi zaistnieć potrzeba przekazania jakiejś myśli i dopiero wtedy można pisać.


Całą serię felietonów W ZWOLNIONYM TEMPIE umieściłem również w PDF, więc można sobie pobrać jak ktoś ma ochotę.

Jeszcze kilka fotek z wakacji w Chałupach


A tu takie drzewka upolowałem

Najpopularniejsze zdjęcie wśród turystów - ach ta technika...

Kapitan Hid na pokładzie

A tu moja chrześnica



W ZWOLNIONYM TEMPIE 23
„Odyseja 2007“

Co za nieuzasadnione nadużycie słowa "nieuzasadnione"? - pomyślałem, kiedy przeczytałem wypowiedź „pseudo“ wiceministra finansów na temat podwójnego opodatkowania. Jacek Dominik (nie wiem, które jest nazwisko) uważa, że "abolicja podatkowa wprowadziłaby nieuzasadnione zróżnicowanie" (??!!??) pomiędzy tymi co zapłacili w Polsce, a tymi co mają zapłacić i w Polsce i w Wielkeij Brytanii. Zrozumiałem w tym momencie, że "obcy" są wśród nas. No przecież taki obcy jakby przykładowo tutaj wylądował i przyjął ludzką postać, to raczej nie przyznałby się, że jest kosmitą. Nasi dobrzy naukowcy pocieliby go nieuchronnie na kawałki, chcąc się wszystkiego dowiedzieć, wojsko wymazałoby go z wszelkiej ewidencji, a media zrobiły by z niego terrorystę, który próbował użyć nowego typu broni. Siedzi więc zakamuflowany E.T. i gada pierdoły.
Lubię patrzyć w nocy na niebo. Jak nie ma chmur oczywiście. Patrzę w ten bezkres i widzę jaki jestem mały. Mały człowieczek w takim dużym świecie. Dla wielu z nas świat zawęża się do naszej planety, która często zawęża się do rozmiarów małego pokoju. Niebo, chmury i gwiazdy to naturalne i niezauważalne tło. Słońce to nie gwiazda tylko światło, a Księżyc to nie planeta tylko nocna lampa. Są ludzie nie zawracający uwagi na otoczenie, skupieni tylko na swoim mikro-życiu.
Jak to jest przeżyć życie i się nigdy nad tym nie zastanowić? Nie wiem, bo się zastanawiam właśnie. Patrzę się w te gwiazdy i coraz bardziej rozumiem jacy jesteśmy naiwni. Nawet światło leci na drugi koniec galaktyki tyle lat, że nie chce mi się aż pisać tej liczby. A galaktyk jest tyle i są tak daleko, że się nie można ich doliczyć bo nowe światło po "duża liczba" latach wedrówki dopiero wchodzi w zasięg naszego wzroku. I ja mam uwierzyć, że my jesteśmy pośród tej kosmicznej pustyni na jedynej oazie, gdzie jest deszczówka, kranówa i gazowana? Jedyne ciało niebieskie z "bardzo duża liczba" innych, gdzie wykształciło się życie? A my gatunek jedyny, wybrany i decydujący o definicji wszystkiego wokół? Przecież to jest aż śmieszne. Uważam, że twierdzenie, że jesteśmy sami w kosmosie, głoszone tylko na podstawie braku wiedzy na ten temat, jest po prostu głupie. Istnienie innych cywilizacji czy też form życia jest o wiele bardziej prawdopodobne, niż ich całkowity brak w tak ogromnej przestrzeni. No chyba, że znajdzie się profesor klasy „stary Giertych“ i wyjaśni, że kosmosu nie ma, że Bóg stworzył tylko Ziemię i nas, a niebo i jego zawartość to takie namalowane na papierze tło jak na „Seksmisji“ czy „Truman Show“. Równie dobrze można by przypuszczać, że jesteśmy tylko i wyłacznie jednymi z bohaterów super reality show „Oaza“, emitowanego we wszystkich największych galaktykach, w których życie toczy się z prędkością światła, a historia naszej planety ledwie wypełnia kilka odcinków. Kilkunastu uczestników programu, po jednym z każdej galaktyki, wykonuje projekt, którym jest planeta Ziemia. Zwykła kula z kamienia położona na tzw. kosmicznej prowincji, czyli w miejscu gdzie nikt nie lata i nie ma innego życia w pobliżu. Zadaniem uczestników programu jest zaszczepienie i prowadzenia życia na Ziemii. Wygrywa ten, czyja cywilizacja pierwsza rozwinie się na tyle, żeby rozwiązać zagadkę swojego istnienia. Uczestnicy mają ograniczone prawo ingerencji, ludzie ich nie widzą, ale domyślają się o ich istnieniu. Niektórzy uczestnicy kosmicznego show jak Budda, Bóg, Manitou, Jahwe czy Allah, nie dość, że stali się bardzo popularni w swoich galaktykach na skutek sukcesów w programie, to jeszcze stali się Bogami dla stworzonych i rozwijanych przez siebie ludzi na eksperymentalnej planecie Ziemia. Chcę tylko wyjaśnić, że dotychczasowe rozwiązania i wyjaśnienia naszego pochodzenia i miejsca, w którym żyjemy, są tak abstrakcyjne jak „Oaza Show“. Kupuję więc teleskop i będę się wpatrywał w to niebo głębiej i głębiej, aż rozwiążę zagadkę. Kosmici, miejcie się na baczności bo mam na was oko. Ten to ma fioła - pomyślał Zdzisek i Wiesiek kończąc pod sklepem kolejnego Żywca, zagryzając od czasu do czasu Zwyczajną. Tak to jest, że niektórzy historie o kosmosie przyrównują do bajek jednośnie biorąc opowieści o Bogu jako fakty.




W ZWOLNIONYM TEMPIE 24
„Mądrość w głupocie“

Późną wieczorową porą dotarłem do domku z dobrym humorem. Otoż zobaczyłem po drodze lekko głośną grupkę łysysch wokół ławki. Polacy na bank, sobie myślę, ale słucham i słucham i coś mi nie gra. Jakoś tak dziwnie mówią... Po chwili do mnie dopiero dotarło - oni nie przeklinają! Jaaaaa... Jak to fajnie zobaczyć taki już niecodzienny w Londynie widok. No niestety proszę Państwa, posłuchajcie głosu naszego narodu, a zrozumiecie w czym cała wspaniałość tej chwili. Nie, żebym ja był święty, ale wiecie;) Z tym dobrym nastawieniem zasiadłem przed moim pixelowym sanktuarium i zaczynam uderzać w klawisze. Odpisując maila sąsiadce z góry strony, rozpisałem się na tyle, że zamiast napisać długiego maila przekonwertowałem go na felieton. Taki sobie trik;)
Otóż ja też, przebywając w USA lub rozmawiając ze spotkanymi Amerykanami, miałem podobne spostrzeżenia odnośnie ich „antyinteligencji“. Miałem wrażenie, że rozmawiam z pustymi i przede wszystkim próżnymi ludźmi, dla których pieniądze są jedynym sensem egzystencji. Niby i trudno się dziwić, bo przecież Amerykanie to albo zarobkowi emigranci, albo potomkowie starych emigrantów, którzy w pogoni za pieniędzmi, przybyli do „ziemii obiecanej“ zabijając przy tym większość jej mieszkańców. To wszystko zostało zapasteryzowane w genach i przetrwało po dziś dzień. Przypomina mi się wypowiedź silikonowej blondynki – „co z tego, że jestem głupia, skoro jestem bogata“. Zgadzam się jednak zarazem, że to pośród Amerykanów znaleźć można najwięcej utytułowanych naukowców, twórców i myślicieli. O co więc chodzi? Ania sugerowała, że to ignorancja. Ale przecież egocentryzm i ignorancja wszystkiego wokół też oznaką mądrości nie jest. Ano według mnie rozwiązanie tkwi właśnie w sferze ekonomicznej. Dobra sytucaja finansowa pozwala większej ilości ludzi zająć się tym co ich naprawdę interesuje. Ilu z nas wykonuje rzeczy, których tak na prawdę nie lubi? Duże zaplecze finansowe instytucji edukacyjnych, naukowych i kulturalnych toruje Amerykanom drogę do sukcesu. Inne kraje zapewne też posiadały podobny potencjał ludzki, aczkolwiek w tych innych krajach ludzie zamiast szkolić się dalej, pisać książki czy przeprowadzać badania, musieli po prostu iść do pracy bo brakowało na jedzenie. Każdy chyba zna jakiś niespełniony talent, któremu ktoś odebrał szansę. Ilu sportowców polskich pracuje dodatkowo zamiast trenować i regenerować siły? Ilu naukowców wyjeżdża z kraju i buduje sukces np. USA? Ilu muzyków porzuca zespoły, ze względu na brak czasu wypełnionego pracą? Wreszcie ilu utalentowanych Polaków robi za fizoli w Anglii zamiast spełniać się w swoich dziedzinach w Polsce? Brak zmartwień związanych z przetrwaniem kolejnego dnia, miesiąca, roku, daje oddech, daje spokój i daje ciszę, dzięki którym powstaje w człowieku miejsce na twórczość, przemyślenia, rozwój. Dodatkowym kluczem do sukcesu tak dużej ilości Amerykanów jest też system wyszukiwania i wspierania talentów. Agenci, menadżerowie, łowcy głów – wychwytują swoim myśliwskim nosem świeże niedojrzałe owoce, którym dają nową glebę i podlewają, aż te przerosną pozostałych rywali. Tymczasem w Polsce agenci kojarzą się raczej z SB niż łowieniem talentów. A przecież mamy w każdej miejscowości takie coś jak domy kultury. To one powinny właśnie przejąć pałeczkę w tej dziedzinie i szukać młodych zdolnych, dać im podłoże i narzędzia do realizacji swych pragnień i rozwoju swoich umiejętności. Aby do tego doszło cała sfera budżetowa musiałaby wkońcu zatrudniać ludzi według umiejętności, a nie klucza rodzinnego oraz przestać pić kawę i wziąść się do roboty.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 25
„Droga do piekła“

Hurrrraaaa! Jadę na wakacje! Wreszcie opuszczam ten zawilgocony Londek Niezdrój. I to jadę nie byle gdzie, tylko do pięknego, zielonego i słonecznego kraju nad Wisłą, zwanego Polską. Jakoś wolę Polskę od Ibiz, Majorek i innych takich. Ciężko mi to było tylko wytłumaczyć Anglikom, że przepiękne miejsce mojego wypoczynku nazywa się Hel, co w tubylczym dialekcie znaczy piekło (to informacja dla tych, którym zrobiono polskie znaki drogowe;)
Pech chciał, że nie byłem już w stanie kupić biletu na busa (ej busiarze, jak trzeba, to was nie ma). Zostałem zmuszony do lotu samolotem. Biorąc pod uwagę ilość kontroli, oczekiwań i przesiadek oraz moją aerofobię, jest to sytuacja wysoce niekomfortowa. Nie jestem bogaczem, więc musiałem lecieć tanimi liniami lotniczymi, ale zawsze to lepiej niż lecieć NLL-em. Najtańsze Linie Lotnicze to te, co każą swoim klientom płacić nawet za podstawowy bagaż. Słyszałem, że niedługo mają doliczać za drugą parę okularów i chusteczki do nosa powyżej trzech sztuk:)
Powtarzając jak różaniec słowa ?nigdy więcej?, odliczałem minuty dzielące mnie od lądowania. Kiedy wreszcie byliśmy tuż tuż nad ziemią, ludzie zaczęli klaskać. Rany boskie! Ludzie! Czy wy nie znacie przysłowia "nie mów hop, zanim nie przeskoczysz"??? Przecież teraz to już widzę jak nie wyhamujemy. Oczywiście wszystko było w porządku, bo transport lotniczy jest jednym z najbezpieczniejszych, to tylko moje "czarne schizy". Może bym się tak nie bał, gdybym to ja prowadził, ale wątpię, żeby pilot dał mi się "garnąć" Airbusem.
Teraz już na szczęście leżę sobie jak gruba foka na plaży i mam wszystko gdzieś. Miałem uczyć się wind-surfingu, ale coś nie mogę się podnieść z tego piachu, cierpiąc na klasyczną ?niechcicę?. Jedyna aktywność fizyczna należy do mojej szyi i głowy, która obraca się niczym wiatrak, kuszona pięknymi polskimi ciałami. I proszę mi tu nie mówić, że wszyscy goście są tacy sami i myślą tylko o jednym. Ja po prostu jestem hetero, jestem zdrowy i jestem na wakacjach:) Po drugie, będąc w Polsce ciężko jest nie zwrócić uwagi na druzgocącą przewagę urody polskich dziewczyn nad pozostałymi nacjami zaobserwowanymi w Londynie. Taka prawda - Polki rządzą:) Czasami warto więc wybrać nawet NLL, żeby zobaczyć PL. Pozdrowienia dla czytelników NC z Helu.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 26
„Uwaga! Nie zawracać“

Leżę sobie na słoneczku, jeziorko, plaża, kolega zagaduje wszystkie kobiety na około, a mnie gryzie końska mucha. Czy one nie powinny gryźć koni? Delektuję się Polską. Jem najlepsze na świecie zupki mojej Mamci, pierogi, kopytka, tudzież barszczyk, oj joj. Pomidory i ogórki smakują jak pomidory i ogórki. Teraz wiem, jak mi tego brakowało. Nawet pomidor może odmienić twoje życie;) Coraz rzadziej chce mi się wracać do Londynu, do którego przyjechałem do szkoły na trzy miesiące, a tymczasem niedługo minie trzeci rok, jak jeżdżę ulicą po złej stronie. I choć od początku powtarzam, że już wracam, bo mnie Anglia nie zachwyca, to jakoś mi nie idzie. Co dziwne, o wiele łatwiej było wyjechać z Polski na Wyspy niż wrócić z powrotem. Termin mojego powrotu przesuwałem już pięć razy, no cóż, próbować trzeba. Podniecając się polskim klimatem zawędrowałem wieczorkiem na krakowski rynek i w tym zabytkowym otoczeniu sączyłem piwko. Chcąc "pozwiedzać" kilka kolejnych ogródków, przeszedłem od końca do końca, ale nie mogąc się zdecydować zawróciłem w okolicę pierwszego postoju. W tym momencie drogę zajechał mi radiowóz policyjny i pięciu policjantów obskoczyło mnie i towarzyszących mi przyjaciół. Kazano mi opróżnić kieszenie, zabrano telefon i dokumenty i rozpoczęto rewizję osobistą. Nie ukrywam, że zbulwersowałem się tym faktem i zacząłem wypytywać o powód zatrzymania i przeszukania. Panowie powiedzieli niemiło, że byliśmy niezdecydowani i zawróciliśmy, dlatego nas zatrzymali, a przeszukują nas w poszukiwaniu narkotyków. Następnie zapytali mnie, czy mam przy sobie jakieś igły, bo nie chcą się pokłuć. No, tego to już było za dużo i rozpocząłem mój wywód na temat tego, co robią. Bo i z jakiej racji, spacerując kulturalnie po Krakowie, mam być rewidowany co chwilę i traktowany jak przestępca? Tyle co przeczytałem w gazetach i nasłuchałem się od znajomych na temat rozebranych do naga, pijanych jak świnie Anglików, robiących na rynku co im się podoba. I okazuje się, że jakoś oni nie są zatrzymywani. Czyżby dlatego, że krakowscy policjanci nie znają angielskiego? Czy Anglicy mają jakąś taryfę ulgową, a my jesteśmy traktowani jak przestępcy?
- Wie pan, szef nam kazał, co mamy zrobić - w końcu powiedział nieśmiało jeden z nich. Szef im kazał szukać igieł u turystów, którzy zawrócą chociaż raz? A szefowi, kazał jego szef, a tamtemu kazał szef szefów, czyli Andrzej Jarzyna ze Szczecina.
Szefie szefów - napij się herbatki z melissą i daj spokój niezdecydowanym turystom, gdyż mając takie wspomnienia oni już nigdy nie przyjadą do Krakowa. Nie zabiorą też do niego swych znajomych i nie polecą tej wizyty nikomu innemu. Chyba miasto na tym traci więcej, niż zyskuje znajdując igły. Oczywiście nie mieliśmy przy sobie żadnych "dragów" oprócz kofeiny zawartej w moich cukierkach "Kopiko" i nikotyny zawartej w papierosach, ale te są legalne i policjanci też są od nich uzależnieni. Nasze telefony okazały się być w pełni legalne i tak dalej. Będąc poniżonym na oczach siedzących w ogródkach ludzi, po zmarnowaniu 15 minut naszego czasu, nie usłyszeliśmy nawet słowa "przepraszam". W tym momencie kulturalny Kraków stał się niekulturalny. Następnym razem będę udawał Anglika i wtedy będę mógł zawracać sobie do woli.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 27
„STRESOWANIE“

Leciał, leciał i doleciał. Za każdy kilogram nadbagażu zapłaciłem więcej niż za kilo burgundzkich trufli, a wystarczyło wziąć trochę rzeczy do ręki, bo nie miałem bagażu podręcznego. Trudno, za głupotę i lenistwo trzeba płacić. Stewardesy z Wizzair już się nie uśmiechają nawet, siedzą za zasłonką i plotkują całą drogę - strajkują pewnie, a co, każdy teraz może. A może mają już dość Polaczków, którzy zarabiając 400 funciaków na tydzień, w swojej wyobraźni awansowali do klasy wyższej i chcą wydawać rozkazy swojej służbie. Pamiętajcie, że pieniądze tej prawdziwej klasy nie gwarantują.
Ledwo samolot dotknął pasa startowego, pojawiły się oklaski, a on odbił się tylko, hehe, a macie, mówiłem, żeby nie klaskać zanim nie będzie się już swobodnie toczył. W czasie ostatniej katastrofy samolotu w Brazylii, ludzie też pewnie już klaskali, a tymczasem on nie wyhamował i nieszczęśliwie uderzył w stację benzynową. Nasz "skurczybyk" po momencie niepewności powrócił jednak na ląd i stanął w wyznaczonym miejscu. Ile mnie kosztuje nerwów to latanie. Nienawidzę tego po prostu, żołądek mam skurczony, a wszystkie mięśnie brzucha napięte jeszcze 15 minut po wylądowaniu. Pomimo mojej rosnącej aerofobii musiałem przeżyć sześć lotów w ciągu ledwie tygodnia. Tylko ja wiem, jak wiele zdrowia mnie to kosztowało.
Nie, to nie dla mnie, kupuję sobie jacht i odtąd będę pływał po świecie. Najbardziej idiotyczne jest to, że tym co najczęściej oglądam w internecie, są katastrofy lotnicze, najpierw się naoglądam, a potem lecę, ech, szkoda gadać. To tak, jakby spadochroniarzowi przed skokiem pokazywać wszystkie wypadki z nieotwarciem spadochronu. Ja już nie wiem, co gorsze, czy huknąć z samolotem o ziemię, spalić się w autobusie czy wyskoczyć z tonącego statku i zamarznąć jak Di Caprio. Ale chyba lepiej już zamarznąć, niż przeżyć jak 900 osób załogi USS Indianapolis, która spędzając w wodzie pięć dni, została praktycznie w dwóch trzecich zdziesiątkowana przez atakujące non stop rekiny. Tego sobie już nie wyobrażam, że unoszę się w kapoku zanurzony po szyję przez pięć dni i cały czas mnie coś gryzie. I to nie komar, tylko rekin, taki prawdziwy, z zębami. No, ale przecież jeszcze gorzej mają przysypani ziemią lub węglem, poparzeni i zmiażdżeni, bez szans na eutanazję, muszą dogorywać przez... Co ja w ogóle piszę???
Zacząłem czarno widzieć moimi niebieskimi oczami, a czarne myśli okrążają mój różowy charakter. Tak myśląc, nigdy już nie wyjdę z domu. Będę siedział owinięty watą przed telewizorem i co jakiś czas będę się delikatnie uśmiechał, ale tylko delikatnie, żeby nie zapeszyć, przecież piorun może uderzyć po kablach w telewizor i przez pilota wprost do mojej ręki - bzzt, bzzt - i nie ma Marcysia.
Telewizja ogłupia, a czasem zabija. Lubię żyć bezstresowo. Nasilenie się stresu w moim organizmie generuje takie idiotyczne teksty właśnie. Nie czytajcie tego lepiej, dali mi tę rubrykę po znajomości, hehe. Przynajmniej poczucie humoru mi nie gaśnie. Latajcie, pływajcie, jeźdźcie i skaczcie - w końcu jakoś trzeba umrzeć.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 28
„List“

Kochana Mamo.
Po ciężkim locie dotarłem do miasta wilgoci okazyjnie żałując, że nie zaliczyliśmy wykrakiwanej przeze mnie "gleby". Czuje się nadal rozdarty pomiędzy dwoma krajami. Myśli na ten temat zawsze atakują mnie, kiedy zmieniam otoczenie. Wmawiam sobie, że jestem Europejczykiem i w rzeczywistości dalej mieszkamy w tym samym kraju, wmawianie jednak czasem nie chce się wmówić. Jakoś nie miałem nigdy problemów z aklimatyzacją w nowym środowisku. Nie znałem wtedy jednak tęsknoty za krajem, wręcz powiew uśmiechu przemykał przez mą twarz myśląc o czymś takim. A tu masz, jakiś nieswój jestem i rozdrażniony. Wiesz, rozmawiałem właśnie z takim starszym Anglikiem, który jest aktorem. Rozmawiało nam się super, ale w pewnym momencie chcąc dać sobie przykłady z filmów, programów telewizyjnych, czy też próbując przytoczyć słynne żartobliwe cytaty przestaliśmy się rozumieć zupełnie. To jest to, już wiem. Pomimo, że możemy bez przeszkód rozmawiać o teraźniejszości, to jednak nie wychowaliśmy się na tych samych bajkach, kawałach czy filmach i przy próbie zgłebiania dyskusji ta "bajera nam się już nie kleiła". To tak jak zwiedzałem studio Paramount Pictures. Grupa, która miała zwiedzać ze mną nie przybyła i miałem solową wyprawę z dwoma przewodnikami. Jako, że byłem sam i napomknąłem, że też uczę się robić filmy, to postanowili mnie zabrać w miejsca gdzie normalnie się nie oprowadza ludzi. Pokazali mi studia, w których właśnie powstawały najnowsze odcinki bardzo popularnych seriali. Zasypując mnie nazwiskami telewizyjnych super gwiazd, które tam biorą udział i filmami, w których wystąpili przewodnicy niemal sami odgrywali oskarową rolę. Przerwałem im miło i napomknąłem, że nie mam pojęcia o czym do mnie mówią, bo nie mam telewizora i tylko chodzę do kina. Ups... Ale zdziwienie mieli na twarzy. Wyglądali jak tacy co słyszeli już o takim gościu co nie miał telewizora, ale tamten gość podobno mieszkał w Idaho, był niewidomy i umarł przed wybuchem drugiej wojny światowej. Mogłem ich pogromić wiedzą o polskich serialach, ale po co mi to...;) W każdym bądź razie chodzi mi o to, że z innymi narodami na wiele rzeczy można pogawędzić, ale są obszary, które nie mają zbiorów wspólnych. Londyn jest super, nie ma co "psioczyć" niby, ale coraz więcej rzeczy mnie drażni, a może po prostu za coraz większą ilością rzeczy tęsknie. Nie wiem sam. Te wszystkie kultury, narodowości i rasy zamiast się kurcze fascynować sobą ewidentnie sobie przeszkadzają. Nie chcę siać czarnych wizji, ale ten eksperyment z multikulturowym miastem chyba im nie wyszedł tak jak miał. Ale może jest tak, że to wszystko potrzebuje czasu i kolejnego pokolenia, dla których odmienność będzie normalnością, a nie nowością. Kiedy już wszyscy będą wspominać te same bajki i śmiać się z tych samych kawałów. Może wtedy będzie inaczej, ale czy właśnie na pewno tak będzie lepiej? Może po prostu jest dobrze.






W ZWOLNIONYM TEMPIE 29
„Ale lipa“

Przeglądnąłem gazety, aby zrobić mały przegląd wydarzeń. Co tu mamy w polskich piśmidłach? Polityczne gwiezdne wojny, na reszcie stron Doda i Wiśniewski. Przeleciałem więc angielskie. Historia Madelaine miażdży mózgi swym przebiegiem, na reszcie stron Victoria, David, Britney oraz idol grubych ćpunów Pete Doherty i jego wyschnięta eks super eks Kasia Moss. I tak dzień w dzień, tydzień w tydzień. Próbują mnie zalać plotą i sensacją, ale ja mam koło ratunkowe i dzielnie trzymam się na powierzchni. Co tu robić? Sprawdziłem maila w poszukiwaniu tej wspaniałej wiadomości o pieniężnej wygranej. Po wykasowaniu 22 reklam i 44 spamów, zastałem 2 normalne maile. Ale tym ludziom się nudzi, że mi tak podsyłają te głupie reklamy. I tak ich nigdy nie czytam, tylko kasuję natychmiast, przeglądając strony internetowe odruchowo nie zerkam na banery, a we wszelkich wyskakujących okienkach widzę tylko krzyżyki do zamykania. Nie zezwalam po prostu, aby ktoś ingerował w mój świat tak bezczelnie. Trochę to śmieszne, bo z zawodu jestem również specjalistą od reklamy, hehe. W pierwszym mailu brat mi napisał, że naprawa mojego rozwalonego w Polsce aparatu jest droższa niż sam aparat. Ajć, tak bardzo lubiałem ten aparat, aż mi się płakać chce, ale cóż, tak miało być i pewnie prędzej czy później ujrzę pozytywny skutek tego wydarzenia. Może w następnym mialu będzie wiadomość o wygraniu aparatu? No przecież powinno być jak na filmach - "Marku, mam dla ciebie dwie wiadomości, jedną dobrą i jedną złą." Zła już była, no to ta kolejna musi być dobra. Ale jestem naiwny, nigdy nic nie wygrałem ot tak po prostu, a tu niby teraz aparat miałbym dostać... Oczywiście, że nie. To wiadomość od kolegi z linkami do śmiesznych filmików. Moim znajomym widze, że się nudzi i szperają, podsyłają, informują. Odnośnik poprowadził mnie do filmików z polskiego BigBrothera. Nie oglądam raczej reality show, bo w zasadzie wogóle telewizji nie oglądam, a reality show mam na ulicach. Kumpel namówił mnie kiedyś do oglądnięcia tego pod innym kątem. Mówił: "Wiesz, w filmach nawet w kłótni każdy aktor czeka na swoją kolej w wygłoszeniu kwestii, a tam nie ma żadnej kontroli, ani scenariusza i gadają wszyscy na raz - jaja są, mówię ci". No to oglądnąłem i zamar(z)łem niczym Walt Disney. Albo ja już się mega zestarzałem i zezgerdziałem, albo oni są jacyś nie do ten tego tamtego. Fanka Frytki błyskając antyelokwentnymi wnioskami rządzi. Polecam, lepsze niż Daniec. Takie czasy myślę sobie. W gazetach lipa, w internecie lipa, w telewizji pewnie też. Przydałoby się coś nowego. Jakiś nowy rodzaj medium. Jakaś alternatywa dla tego oszałamiającego hłamu, który nas próbuje zdezorientować. Skoro jednak ludzkość poszła na ilość, coraz ciężej będzie odnaleźć dobrą jakość. Wszystkiego będzie więcej, wszystko się rozszczątkuje proporcjonalnie. Rejestrowane przekazy multimedialne rysują dziwny napis – „mamy przerąbane“.





W ZWOLNIONYM TEMPIE 30
„Wybraniec narodu“

Są przysłowia w stylu "nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki", "odgrzewany kotlet nie smakuje już tak samo", etc., ale jak to z przysłowiami bywa, są one tylko przysłowiami. Jak się spełnią, to każdy mówi, że działają, a jak nie to wszyscy się śmieją z tych, co w nie wierzą. Są też tacy, którzy za wszelką cenę chcą udowodnić błędnosć życiowych prawd zawartych w genezie danego powiedzenia. Gościem, który walczy z takimi "ubzduraniami" Polaków wydaję się być w ostatnich dniach Mr. Cienki-Premier her von Miller. Stronie od polityki, jednak wybucham kiedy ona nie chce stronić ode mnie. Nie ma co mieć pretensji do Leszka, bo wiecie, jak się całe życie żyje za frajer, jeździ dobrymi furami, a żony odziewa się dobrymi futrami, to przecież niezmiernie ciężko zmienić nagle styl życia na typowo polski wegetacyjno/emigracyjny los. Do czego dąże to chęć wkręcenia się do sejmu w wydaniu shańbionego Leszka Millera, za pomocą list wyborczych partii recydywistycznej - Samoobrony. Skoro go nie lubimy to co możemy zrobić? Ano możemy sobie skoczyć i tyle. Bo to nie my decydujemu, kto będzie w sejmie, a tylko dajemy nasze głosy do wykorzystania liderom partii i to oni zadecydują, kto będzie nas reprezentował. Totalny paradoks demokracji, niby mamy głosy, ale nie decydujące tylko wskazujące gościa z mocą decyzyjną. Tak więc staneliśmy przed typowym przykładem pchania się do koryta za wszelką cenę. I w tym momencie Pan Miller mógłby pojechać mi jak Ziobrze, że mu do pięt nie dorastam, itd, ale Panie Leszku, do jakich pięt, skoro Pan jak dziwka całe życie na obcasach chodzi? Obcasach, za które szewc do dzisiaj sie upomina, czyniąc je hakami. A Pan tańczy chcąc zarobić na nowe, z tym że nowych już nie robią. Człowiek słynny z powiedzenia, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna, udowadnia, że do prawdziwego "mena" jest mu tak daleko, jak nam do sprawiedliwych i uczciwych polityków. Jedyne co chce się powiedzieć to: "kończ Waść, wstydu oszczędź". Jednak jeśli się raz pijawką zostało to ciężko przemianować się na łosia. Leszek Miller łosiem być nie chce, bo łoś to miano zarezerwowane dla jego wyborców. To oni mają się ściepnąć na kolejne cztery lata wypłaty dla majestatycznego osiwiałego mędrca narodów socjalistycznych, mającego narody socjalistyczne głeboko w... Człowiek - Ściema, tu zagada, tam zagada, tu wspomni o haku z lat 80-tych, tam napomknie o odszukanych papierach, zje tak zwane "gówno", ale do sejmu wejdzie, bo koryto cenniejsze od honoru, który sprzedało się już tak dawno temu. Ale w jego mniemaniu sam dla siebie pozostaje zasłużony. To nic, że kumple z SLD, niby na śmierć i życie, wylali go na zbity pysk, byle tylko wyborcom się nie kojarzył. Olać Ola, myśli Lesiu. Olo sam ułaskwaił kumpla przestępce, dając przykład Polakom, że można być bandziorem jak się ma kumpli na górze. Tak więc miesza Olo, pomieszam i ja. Stara gwardia is back. A my głosujemy i głosujemy, a tam ekipa jakoś się nie zmienia. Mam dziwne wrażenie po tym wszystkim, że partia to mafia, która jeszcze nie wpadła, a mafia to partia z małymi uszerbkami.






W ZWOLNIONYM TEMPIE 31
„Amerykanske fylmy“

Korzystając z pożyczonej kolekcji starych polskich filmów rozkoszuje się naszymi klasykami z lat 50 i 60-tych. Frajda jak nie wiem. Te filmy są nieprzewidywalne. Nie to co te amerykańskie teraz. Oglądasz i zawsze wiadomo co będzie. Nie wiedzieć czemu w pustym pokoju bohaterowie zawsze idą tam gdzie najciemniej, ciągnie ich jak nas do czarnej dziury, lgną do ciemnego miejsca bez końca pytając czy jest tam ktoś, a zabójca przecież i tak zawsze jest za plecami. Obowiązkowo przez okno na piętrze udaje się ofierze jakoś uciec, choć nigdy nie na długo. Wtedy następuje pościg numer jeden, bo najczęściej są dwa: jeden pieszy i jeden zmechanizowany, ale czasami są połączone. Ofiara pieszo, jak w klapkach na oczach, z reguły ucieka wzdłuż drogi , żeby łatwiej było ją złapać, aczkolwiek zdarza się, że w końcu skręci na jakiś parking. Jak wiadomo w Stanach na każdym parkingu są jakieś niezamknięte samochody, a kluczyki są albo pod przeciwsłonecznym daszkiem, albo w schowku. Jeśli nie ma kluczyków, to powszechnie wiadomo, że każde amerykańskie auto odpala na zwarcie kabli i potrafi to każdy obywatel. Uciekać trzeba umieć. Najpierw wjazd z poślizgiem na zatłoczoną drogę, potem zawrotna jazda pod prąd, obijanie się podczas jazdy synchronicznej, ominięcie nadjeżdżającego z przodu tira w ostatniej sekundzie, aż do efektownego karambolu. Z rozbitego auta trzeba wychodzić szybko, bo jak wiadomo każde auto wybucha bez względu na skalę uszkodzeń. Czasem jednak udaje się uciec bez poważnego wypadku, tzw. zgubiliśmy go! Chwilę oddechu zakłoca wtedy najczęściej wskaźnik braku paliwa, w który zawsze jednak trzeba stuknąć. Ofiara dojeżdża szczęśliwym trafem do jednej z tysiąca samotnych stacji benzynowych od lat okupowanych przez brudnych od smaru emerytów w brudnych ogrodniczkach, mających niekompletne uzębienie i żujących tytoń. Po zatankowaniu do pełna bohaterka odjeżdża mieląc oponami suchy żwir i rusza do motelu, który jest kolejnym przystankiem. Obok motelu jest przydrożny bar, w którym zawsze pracuje jedna ładna kelnerka. Tam też jest miejsce na wprowadzenie przystojniaka do akcji i romans plus seks, który w amerykańskim filmie jest oczywisty jak jajka w jajecznicy. Oczywiście zawsze ktoś musi kogoś nie posłuchać i przez to coś pójdzie nie tak. To zabójca, który jak rekin odszukuje w mętnej wodzie swą ofiarę czując woń jej krwii, powraca prosto do drzwi świeżych kochanków. Wchodząc do wszelkich pokoji aktorzy nigdy nie zamykają drzwi, o co im chodzi z tymi drzwiami, jakby to był problem zamknąć, natomiast kiedy zabójca już się podkradł to i tak musi użyć wsuwki do włosów lub karty kredytowej, które to podzespoły znakomicie zastępują klucze w większości drzwi. Teraz nadszedł czas na pojedynek o dziewczynę ze słynnym bezciosowym rzucaniem się o ściany, szklane drzwi i wszelkie szafki. Panowie walczą stylem wahadłowym polegającym na zmianie przewagi srednio co 10 uderzeń/rzutów. Bohaterki często wtrącają się do walki, ale zawsze wybierają jakiś zły przedmiot, który albo się łamie, albo nie wyrządzi żadnej krzywdy. Jak wiadomo w amerykańskim filmie ktoś musi umrzeć. Padło na przystojniaka. Umiera oczywiście na rękach swej wybranki, nigdy wcześniej, nigdy później, zawsze ma wyliczone żeby umrzeć w dobrym stylu z dobrym tekstem na pożegnanie. Kiedy ciężko zraniony morderca ucieka, w bohaterce następuje gotowanie się zemsty. Dostaje przypływ mocy jak postacie w kreskówkach wzywające magiczne siły i rusza aby ostatecznie rozprawić się ze złem. Oczywiście wygrywa, no bo z tyloma mocami już musi i kiedy wszyscy nagle zgromadzeni gapie już myślą, że zginęła, ona wyłania się zza horyzontu, kulejąc rozwija swój powolny uśmiech. W tle widać amerykańską flagę, bo flaga musi być i koniec, raczej jest pokazana dwa razy chyba, że duża jakaś to jeden raz, tylko dłużej. I wtedy następuje szczęśliwe zakończenie czyli zmarchwystanie przystojniaka. Niby umarł, ale niby nie. Oni całują się, a jeden z gapiów krzyczy jeee!. Za nim następny żwawo jeee i następne jeee i następne. Wszyscy gapie jeee! Ktoś zaczyna bić brawo, zaraz wszyscy biją brawo i pokazują "jedynki" typu "All right mate". W końcu obejmują się, albo przybijają piątki. Jeee! Do tego trzeba dołożyć tradycyjny tekst - parę, który zawsze pojawia się na początku i potem powtarzany jest w decydującym momencie. Jest to często bardzo żenujący moment filmu, jednak też w amerykańskim filmie obowiązkowy. Jest też możliwość poszerzenia swej elokwencji i zaczerpnięcia nowych informacji z tak zwanego "tekstu zamotki". Tekst zamotka to wygłaszana najczęściej przez jakiegoś super szpeca w okularach sekwencja trudnych i niezrozumiałych wyrazów opisujących skomplikowany proces lub zjawisko. Zaraz po tym następuje tekst głownego bohatera - "no, dobra, a co to znaczy po angielsku". I tak przed każdym nowym dzieckiem Hollywood myślę sobie, że może coś nowego będzie, że może nie użyją gotowych presetów. Ale nie, sprawdzone działa i oglądamy to samo po 20 razy w różnych kolorach delektując się kolorami nowego kolorowego telewizora.




23.02.2008: 049

W całym sowim życiu byla tylko jedna taka zima kiedy nie byłem chory. Wierzyłem, że w tym roku też się uda. Dzis rano zrozumiałem, że byłem zbytnim optymistą. Z nosa cieknie rzeka, gardzioł boli, uszy też jakieś nie te. Ale co, nie ma tego złego... Leżę w łóżku i moge sobie popisać.
Pod koniec stycznia byłem na koncercie Buldogga z Kazikiem na wokalu, gdzie pomagałem doradczo przy klipie i dokumencie, który kręcili moi znajomi. Było fajnie, ale po hotelowym party zdychałem 5 dni. Ja już jestem na to za stary;) Tak sobie myślę, że te ostatnie osiemnaście lat mojego życia to jedna wielka impreza. Pora by wyluzować Hidzie bo zaczynasz skrzypieć! Niby założeniem całego wyjazdu było odciąć się od imprez i zabawy, aby skupić się na rozwoju i nauce. Tymczasem czasem mi nie wychodzi;)
Tydzień póżniej byłem na walkach MMA w klatce - Cage Rage, gdzie walczył Popek - raper z zespołu Firma. Było jak na Małyszu, tyle że kibice więksi i raczej łysi;) Pop wygrał i sala oszalała, oj działo się. Poniżej dwie fotki z tej imprezy.
A tak to jeszcze zaliczyłem ostatnio koncerty HempGru, Zip Skład i KSU.

Szukając zleceń na montaż trafiłem przypadkiem do nowej polskiej telewizji internetowej - TVPL24, no i sobie tnę reportaże, a i z kamerką hulam po mieście. Mamy fajną ekipę i coś mi się zdaje, że nie będzie źle - jak ktoś chce zobaczyć polskie niusy z UK to zapraszam na TVPL24.com

Napisałem kilka nowych tekstów i już niedługo zacznę nagrywanie, takie wyluzowane kawałki, muszę raz za czas coś sobie nagrać bo bez tego czuje się jakoś dziwnie, jakbym nie umył zębów czy coś w tym stylu. Wrona, basista ze Sfider Anyy tez pracuje nad muza na kolejna płytę, a ja się zdeklarowałem, że wjadę do studia jak dobra muza będzie. Kim ty wkońcu jesteś? - zapytał mnie Wrona w Sywlestra, tu robisz teledyski, chcesz robic filmy, rapujesz, piszesz, what da f..? Ano powiem ci ziomeczku kim jestem - ja jestem odkrywcą, ja odkrywam życie i jego różne wątki, dzięki temu czuje się bogaty i szczęśliwy. Howgh!

Przed walką, na szczęście to nie ja musiałem wejść do klatki:))

Goniły mnie i goniły, no co miałem zrobić;)))





19.03.2008: 050

Dzis mam urodziny, hehe, ale jaja, mam juz 33 lata, a nie powiedziałbym, w sercu dalej 18, a w życiu dalej wiosna;) Chyba miałem zbyt fajne życie żeby to zauważyć. Na szczęście nie mam jazd typu - o rany kiedy to minęło, itp, więc jakoś nie zastanwiam się nad tym, jest fajnie i w sumie nie chciałbym mieć mniej, przecież musiałbym od nowa chodzić do szkoły i na sprawdziany, hehe, nie to już nie dla mnie.
Tak sobie właśnie uświadomiłem, że idą Święta, których w sumie nie obchodzę zbytnio, ale tak sobie dalej myśle, że mam taki wiek Chrystusowy i powinienem w piątek umrzeć jak nic, a w poniedziałek zamtrwychwstać. Dobre. Taki mam plan. Zmartwychwstanę sobie! Będę nowym człowiekiem i zaczyna się nowa era w moim życiu. A imie jego 30 i 3...

hid

14.05.2008: 051

Tyle co wróciłem z pracy, mam jej już dość stwierdziłem właśnie. Robienie telewizji jednak mnie tak nie kreci, musze robic coś co lubię bo inaczej się nie da przecież. Klipów też mi się już nie chce robić. Cały czas mam w głowie robienie reklam i filmów, ewentualnie jakieś niecodzienne i nowatorskie programy TV też wchodzą w rachubę. Ale praca przy filmie to mi się marzy teraz. Skończyłem wreszcie budować strukturę mojego filmu - mam nadzieję, że go kiedyś zrobię, chociażby w ramach hobby. Tytuł roboczy to "Bracia" i opowiada o wielkiej przyjaźni ponad codziennymi granicami. Wszystko w osiedlowym środowisku z kulturą hiphopową w tle. Taki chciałbym uzyskać klimat jak Spike Lee, ale do tego dołożyć montaż w stylu Sally Manke tego od Tarantino. Wiadomo, że chcieć to jedno, ale ja bardzo chce. Pracę nad scenariuszem wywróciłem do góry nogami i po napisaniu streszczenia i zbudowaniu struktury zamiast brać się za pisanie to ja zacząłem rysować. Po prostu robie prosty storyboard dla każdego elementu struktury i wieszam wszystko na ścianie. Kiedy zobaczę cały film poprzez narysowane pomysły jeden za drugim i wyobrażę sobie akcję to dopiero wtedy zacznę dopisywać dialogi. Nie wiem czy ten eksperyment wyjdzie, ale słyszałem, że ktoś już kiedyś tak zrobił i mu wyszło, to czemu mi miałoby nie wyjść. Tak zwana metoda "od tylca" ;))))

Ale co tam, przedwczoraj zaś byłem na walkach Cage Rage czyli ostre mordobicie w klatce. Startował Popek (FIRMA) i znowu wygrał, gratulacje, oby tak dalej. Co ciekawe już niedługo umieszczę tutaj klip, który zmontowałem na jego nową płytę oparty właśnie na jego pierwszej walce. No może klip to za dużo powiedziane, bo ma tylko 2 minuty, ale muza gra, obrazy się tną to w sumie klip:)
Skończyłem też wreszcie montować klip z przed trzech lat. Na wakacjach w 2005 nakręciliśmy wraz z ekipa SZOK amatorski klip tak na szybko. Przeleżał swoje na twardym dysku i tak się utwardził, że wkońcu jest w bardzo twardym wydaniu. Podziemna stylistyka, maksimum tak lubianej prze mnie czerni i bieli. Zapraszam do działu VIDEO HIDA, albo na youtube.com - tytuł "Prosto w osiedla"
Nagrałem też trzy nowe numery, tak przez święta nie miałem nic do roboty to szybko z materacy i zasłon zbudowałem mini "studio" i sobie porapowałem. Ale wszystko w bardzo pozytywnym imprezowym stylu. Przecież ja jestem takim pozytywnie wyluzowanym człowiekiem więc stwierdziłem, że sobie właśnie tak luźno ponawijam. Na dole pode mną mieszkają dwaj bracia, jeden jest MC tośmy sobie od razu nagranie razem nagrali, a drugi jest DJem i producentem to mi bicik bardzo ładny zrobił i teraz dogra skrecze do numerów. Myślę, że zmiksuję wszystko za dwa tygodnie i wtedy tutaj umieszczę



hid

14.06.2008: 052

Zwolniłem się z pracy!!!. Jeeee! Dawno się tak dobrze nie czułem. Wyłączyłem telefon i zamknąłem się w moim domowym studiu. Nagrałem w sumie cztery kawałki, które uzupełnione o jeden remix, tworzą mixtape "Londyn przed 2009". Płytka będzie dystrybuowana za darmo oczywiście bo celem tych nagrań była tylko chęć podzielenia się londyńskim klimatem, no to się dzielę właśnie;)
Już na dniach wystartuje strona londyn2009.com i mixtape ten będzie tam do pobrania i do odtworzenia. Właśnie skończyłem projektować okładkę, jeszcze nie wiem czy nie pozmieniam czegoś, ale na razie mi się podoba.




Hid

24.12.2008: Wigilia

Zawsze w Wigilii mnie tak bierze na podsumowania, wspomnienia. Jakoś nie w Nowy Rok tylko właśnie w Wigilie. Jak byłem mały to pisałem wtedy pamiętniki, teraz pisze kroniki;)
Patrzę na mój ostatni wpis z przed pół roku i tylko widzę jak ten czas uciekł szybko. Nagrałem przez ten czas co prawdą kilka nagrań, zmontowałem 3 klipy, wyreżyserowałem i zmontowałem kolejny, no i jeszcze zrobiłem kolorystykę i kilka efektów specjalnych. Jakoś więc jednak ten czas spędziłem na walce z moją potrzebą tworzenia.

Radość ze zwolnienia się z pracy minęła wraz ze skończeniem się zasobów finansowych, hehe, tak bywa, ale tłumaczę sobie, że jest kryzys i inni mają jeszcze gorzej. Mam głowę pełną pomysłów, ciało pełne chęci i dobry nastrój, a to najważniejsze. Nawet napisałem kiedyś taki krótki tekst o wirze problemów
Oto i on:

"W.I.R."
Czy zastanawialiście się kiedyś nad wyjściem z problemów? Życie to ocean pełen fal, prądów i zawirowań. Można więc żyć na fali, można płynąć z prądem i pod prąd, można też być wciągniętym przez wir. Kiedy wir nas już wciągnie, człowiek odruchowo próbuje płynąć coraz szybciej i szybciej, aby się z niego wydostać. Niestety udaje się to tylko wtedy kiedy zorientujemy się, że zbliżamy się do wiru i zaczniemy płynąć nie dotykając jeszcze jego krawędzi. Kiedy miniemy jego krawędź i zaczniemy się już kręcić to jedyną drogą ratunku jest pomoc osoby trzeciej. Osoba ta musi być silna, dobrze wyposażona i posiadać jakiś punkt zaczepienia, w przeciwnym wypadku i ona stanie się ofiarą wiru. Kiedy jednak już się kręcimy i nie ma zewnętrznego ratunku, cały wysiłek włożony w próby wypłynięcia osłabia nas coraz bardziej. Czym bliżej środka tym ciężej i trudniej. Człowiek traci siły i nadzieję, kręci się coraz szybciej dostając zawrotów głowy i utrat świadomości. Aż w końcu rezygnuje, poddaje się, a jego ciało bezwładnie się kręci i nie ma już nadziei i nie ma już chęci. Wir go pochłonął, odciął i w końcu utopił. Najprościej byłoby rzec coś w profilaktycznym stylu typu: nie pływaj po wzburzonych wodach to i wiru nie napotkasz. Zgoda, wiru się nie napotka, ale i fali się wtedy nie znajdzie. Można płynąć spokojnie z prądem jak cała ławica i spokojnie dopłynąć tam gdzie on nas poprowadzi, ale nigdy tam gdzie chcielibyśmy. Można spróbować więc płynąć pod prąd, wyróżni nas to pośród otoczenia, zmęczy nas na pewno, ale też nie zagwarantuje dotarcia do celu. Zostaje więc ryzyko poszukiwania fali na niespokojnych wodach pełnych wirów. Wielu próbuje i wielu tonie. Niektórzy dlatego, że nie potrafią pływać zbyt dobrze, inni dlatego, że płyną złym stylem, a jeszcze inni po prostu popłynęli w złą stronę. Takie to już ryzyko złapania fali. A co jeśli z wiru da się wyjść jakimś niekonwencjonalnym sposobem? Skoro wszyscy próbujący z niego wypłynąć samodzielnie tracą siły i toną to może trzeba zrobić na odwrót i popłynąć do jego środka? Zgodnie z zaleceniami ratowników wodnych najlepszym sposobem na wydostanie się z wiru jest wpłynięcie do niego, dostanie się do dna i strome odbicie w inną stronę, przepłynięcie pewnej odległości pod wodą i wynurzenie się na powierzchnie. Czy więc sposobem na wyjście z wiru życiowych problemów może być próba dotarcia do dna i odbicie się od niego? Brzmi to przerażająco. Przecież nigdy nie wiadomo jak głęboko jest dno, a jeśli nawet się już od niego odbijemy to może nam braknąć powietrza, aby odpłynąć zbyt daleko. Można się wynurzyć i być wciągniętym ponownie, a wtedy siły nie starczy już na nic. No ale jeśli jest to jedyna droga?
------

Można by pomyśleć, że popadłem w skrajny pesymizm, ale nie jest aż tak źle, w styczniu robię kolejne teledyski i będzie się działo. Tak więc zapraszam do oglądnięcia nadchodzących produkcji.
Niedługo wrzucę jakieś fotki z minionego okresu. A tymczasem idę się wykąpać i zasiadamy do wyżerki.


h.

11.05.2009: Hmmm

Ostani wpis był w Wigilię, przedostatni rok temu, można by rzec że przestawiłem się na półroczną aktywność. To tak jak z pamiętnikami i blogami, najpierw się pisze codziennie, a potem sukcesywnie natężenie spada. Czyżby słomiany zapał czy życie mniej ciekawe? Nie, nie, ja wiem czemu. Ja po prostu lubię przekazywać informacje za pomocą obrazów. Do kiedy posiadałem aparat fotograficzny to informacje przychodziły same. Ale odkąd się zepsuł to jakby i pisać nie ma o czym, dziwne... Jak by nie było, o wiele łatwiej jest skomentować obraz niż komentować wyobrażenie. Tak samo jak łatwiej się czyta komiksy lub książki z obrazkami niż czysty tekst. Można nawet wysnuć z tego wniosek, że ludzie mniej czytają bo już nie ma tylu obrazków w książkach, a większość woli lekko i łatwo. Tak więc wnioski na dzisiaj są takie: w każdej książce muszą być obrazki, a ja muszę sobie kupić aparat fotograficzny:)




22.02.2013: OSTATNI WPIS

Częstotliwość pojawiania się ostatnich niusów wróżyła już dawno utratę zapału do aktualizowania tej strony. Powodów jest wiele, od standardowego braku czasu do totalnej zmiany życia.
Są takie okresy w życiu kiedy człowiek koniecznie chce udokumentować swoje życie, ja tak zawsze mam w Wigilię;) Myślę, że ta strona to taki jeden z moich pamiętników. I może to właśnie jest dobre, że nie kontynuuję pisania jednego pamiętnika przez całe życie bo dawno by mi zbrzydł. Lepiej co jakiś czas tworzyć nowe. Dzięki temu nabierają one świeżości i nowego spojrzenia zaktualizowanego o przeżyte chwile.
Co się stało przez te cztery lata? Muszę przyznać, że dzielę okresy w życiu właśnie na takie 4-letnie. Liceum, studia, działalność muzyczna, wyjazd do Londynu, pobyt w Warszawie, wszystkie te okresy trwają u mnie średnio 4 lata, co cztery lata życie mi się zawsze totalnie zmienia. I dobrze:)
Ostatni wpis był pisany jeszcze w Londynie. Jejku jaki ten Londek wydaje mi się teraz odległy, wręcz wcale nie pamiętam, że tam byłem. Dziwne, ale człowiek bardzo szybko przestawia się do nowej rzeczywistości. A więc udało mi się wrócić do Polski, za którą już tak bardzo tęskniłem. To rozumieją tylko ludzie po doświadczeniu emigracyjnym. Dostałem propozycje pracy w naszej stolicy i chętnie skorzystałem. Robię to co zawsze chciałem, czyli pracuję przy filmach. Moje doświadczenie nabyte podczas mojego pobytu w Londynie i troszkę w L.A. zaowocowało i teraz stanowi moje codzienne zajęcie. Zajmuje się montażem i kolor korekcją, w której się dużo podszkoliłem, czasami nadzoruję efekty specjalne na planie, a w wolnych chwilach nadal reżyseruję teledyski, piszę scenariusze itd. Można powiedzieć, że jest super.
Jeszcze w Londynie znalazłem kobietę mojego życia i urodził mi się wspaniały syn, który ma już 2 lata. Jest moim ideałem i mam zamiar być dla niego najlepszym tatą na świecie;)
Jest pięknie.
Tymczasem…. Mam dziś weekend dla siebie i postanowiłem dokończyć wszystkie niedokończone sprawy. Między innymi zamknąć tę stronę i przenieść wszystko do marekkremer.pl - tam będzie moje centrum dowodzenia;) Strona będzie zawierała moje prace wideo, a także prowadziła do BankPomysłow.pl - mojego nowego projektu pisanego w formie bloga, gdzie będę się dzielił swoimi pomysłami i inspiracjami. Czyli można powiedzieć, że zakładam sobie właśnie nowy pamiętnik, nowy zeszyt z niewiadomą jeszcze ilością kartek.

Zapraszam więc na marekkremer.pl lub bakpomyslow.pl


Marek Kremer


Ostatnie video



Ostatnie fotki



Ostatnie mp3